Zostały tylko pantografy artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • Życie arszawy Nr 236
  • data publikacji
  • 1999-10-08

Zostały tylko pantografy

Jerzy Grzegorzewski wiele zaryzykował, zachęcając – chciał nie chciał – tytułem swego najnowszego spektaklu do porównań ze swym dziełem sprzed 25 lat. Jego “Nowe Bloomusalem” według XV epizodu “Ulissesa” Jamesa Joyce’a w Teatrze Narodowym w niczym nie dorównuje “Bloomusalem”, wystawionemu w 1974 r. w teatrze Ateneum.
Nie chodzi tu tylko o grę aktorów, choć zarówno Marek Walczewski jako Leopold Bloom i Andrzej Seweryn jako Stefan Dedalus stworzyli niegdyś daleko bogatsze kreacje niż obecni wykonawcy tych ról – Mariusz Benoit i Mariusz Bonaszewski. O wartości tamtego, pamiętnego spektaklu zadecydował kapitalny pomysł inscenizacyjny. Dwie odyseje: 38-letniego akwizytora ogłoszeniowego Blooma oraz 22-letniego zbuntowanego poety Dedalusa rozgrywały się początkowo na tradycyjnej scenie Ateneum, potem zaś – w szatni tego teatru, zaaranżowanej na okolice zajezdni tramwajowej w dublińskiej dzielnicy domów publicznych.
My, ówcześni widzowie, podążając za bohaterami, opuściliśmy wraz z nimi salę widowiskową, zeszliśmy po schodach, by wraz z nimi znaleźć się w ciemnościach nie rozpoznanego terenu, z rzadka tylko rozświetlanego latarniami manewrujących na torowiskach tramwajów i rozbłyskami zwarć, gdy ich pantografy na zakrętach dotykały i traciły kontakt z siecią trakcyjną.
Akcja, zgodnie z rytmem XV epizodu powieści Joyce’a oraz z chwiejnym krokiem podchmielonego Stefana i towarzyszącego mu Blooma, toczyła się niespiesznie, “wybuchając” w coraz to innej części zaciemnionej szatni. Publiczność uczestniczyła w tej nocnej przygodzie, happeningu zagubienia. Skok napięcia przyniosła awantura z patrolem policji dublińskiej, po której – jeśli dobrze pamiętam – nastąpił odjazd zmęczonych bohaterów podstawioną pod teatr taksówką.
Magiczny, pełen niespodzianek spektakl, o którym w obecnym, nudnym przedstawieniu przypominają jedynie wykorzystane przez Grzegorzewskiego ponownie pantografy tramwajów.

Przenosząc dzieło Joyce?a na scenę, Grzegorzewski zinterpretował coś, co samo w sobie stanowiło wyrafinowaną interpretację, sparafrazował parafrazę. W efekcie powstał spektakl, którego sens rozpuszcza się w niespójnych, bełkotliwych monologach. Trudno się dziwić – obszerne fragmenty powieści Joyce’a pisane są tzw. strumieniem świadomości – długa-śnym monologiem, bywa, że pozbawionym zupełnie znaków przestankowych. Tekst taki wypowiadany ze sceny jest udręką – zarówno dla słuchaczy, jak i chyba aktorów.
Odnosi się wrażenie, że przede wszystkim oni nie rozumieją tego co mówią, a co za tym idzie – także kreowanych postaci. Z całej obsady jedynie Mariuszowi Benoit (Leopold Blo-
wego Blooma oraz 2 2-letniego zbuntowanego poety Dedalusa rozgrywały się początkowo na tradycyjnej scenie Ateneum, potem zaś – w szatni tego teatru, zaaranżowanej na okolice zajezdni tramwajowej w dublińskiej dzielnicy domów publicznych.
My, ówcześni widzowie, podążając za bohaterami, opuściliśmy wraz z nimi salę widowiskową, zeszliśmy po schodach, by wraz z nimi znaleźć się w ciemnościach nie rozpoznanego terenu, z rzadka tylko rozświetlanego latarniami manewrujących na torowiskach tramwajów i rozbłyskami zwarć, gdy ich pantografy na zakrętach dotykały i traciły kontakt z siecią trakcyjną.
Akcja, zgodnie z rytmem XV epizodu powieści Joyce’a oraz z chwiejnym krokiem podchmielonego Stefana i to-

warzyszącego mu Blooma, toczyła się niespiesznie, “wybuchając” w coraz to innej części zaciemnionej szatni. Publiczność uczestniczyła w tej nocnej przygodzie, happeningu zagubienia. Skok napięcia przyniosła awantura z patrolem policji dublińskiej, po której – jeśli dobrze pamiętam – nastąpił odjazd zmęczonych bohaterów podstawioną pod teatr taksówką.
Magiczny, pełen niespodzianek spektakl, o którym w obecnym, nudnym przedstawieniu przypominają jedynie wykorzystane przez Grzegorzewskiego ponownie pantografy
tramwajów.”