Zagubieni w przestrzeni artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Rzeczpospolita” nr 235
  • data publikacji
  • 1999/10/07

Zagubieni w przestrzeni

Spektakl Nowe Bloomusalem to teatralny powrót Jerzego Grzegorzewskiego do XV epizodu Ulissesa Jamesa Joyce’a. W 1974 r. inscenizacja Bloomusalem Grzegorzewskiego w Teatrze Ateneum elektryzowała Warszawę. Nie wydaje mi się, by sukces sprzed 25 lat mógł się dziś powtórzyć w Teatrze Narodowym.

Przed ćwierćwieczem Ulisses w przekładzie Macieja Słomczyńskiego stanowił chlubę każdego szanującego się księgozbioru. Z czytaniem eksperymentalnej prozy Joyce’a było już znacznie gorzej, jeśli nie tragicznie. Towarzyski snobizm wymagał jednak znajomości dzieła. Spektakl trafił na podatny grunt.

Dziś snobizmy sterują w zupełnie inną stronę, więc emocje wokół Joyce’a i jego dzieła nie są ani tak świeże, ani tak gorące. Nowe przedstawienie według XV epizodu powieści rozegrane zostało w interesująco zaplanowanej przestrzeni, w znakomitych plastycznych i muzycznych rytmach. Podziw dla wizjonerskiej wyobraźni inscenizatora wyczerpuje się, niestety, dość szybko. Z zasadniczego powodu — epizod Circe, rozgrywający się w dublińskim burdelu, do którego trafiają dwaj główni bohaterowie powieści Leopold Bloom i Stefan Dedalus, jest całkowicie adramatyczny. Swobodna gra wyobraźni, budowana przez Joyce’a na kartach książki, a interesująco ukonkretniona przez Grzegorzewskiego na scenie, nie jest w stanie przykuć uwagi Widzów w przedstawieniu trwającym półtorej godziny. Widowisko, w swej strukturze bliskie happeningowi, po ok. dwóch kwadransach zaczyna nieuchronnie nużyć. I to mimo wysiłku aktorów — a zwłaszcza aktorek — używających krzyku jako głównego środka wyrazu. Krzyk ma moc ekspresji, jeśli się go dozuje oszczędnie, w wyjątkowych przypadkach. W dodatku wygłaszane zdania z rzadka tylko są umocowane w jakimkolwiek logicznym porządku rzeczy. Najczęściej sprawiają wrażenie całkowicie bałamutnych, czego w lekturze książki Joyce’a nie odbiera się aż tak jednoznacznie.

Teatr wówczas bywa zajmujący — przepraszam za banał — gdy dotyczy spraw ludzkich. Próżno, niestety, doszukać się ich w śmiało atakującym zmysły Nowym Bloomusalem. Mariusz Benoit (Bloom), Mariusz Bonaszewski (Stefan Dedalus) wraz z całą plejadą aktorek i aktorów stwarzali dziwne wrażenie — nie tyle ludzi, ile jakichś zagubionych w przestrzeni znaków plastycznych, których los nie jest w stanie w najmniejszym nawet stopniu kogokolwiek przejąć czy choćby poruszyć. Nie znam nikogo, komu mógłbym ten spektakl z czystym sumieniem polecić.