Zaczarowany ring artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Odra” nr 78
  • data publikacji
  • 1980/08/07

Zaczarowany ring

Na scenie, a właściwie na proscenium, widać ni to estradę, ni ring. Wspomniana konstrukcja bardziej jest jednak ringiem niż estradą. Nic dziwnego: choć wystąpi na niej teatralna trupa Pigwy z tragiczno-komicznym dialogiem Pyrama i Tyzbe, ważniejsze są przecież miłosne zapasy, niemal bez reszty wypełniające fabułę Snu nocy letniej (tak przekładają tytuł komedii Shakespeare’a A Midsummer Nights Dream wszyscy polscy tłumacze; od tradycji tej nie odstąpił również Maciej Słomczyński, na którego przekładzie oparł się Jerzy Grzegorzewski, twórca inscenizacji we wrocławskim Teatrze Polskim).

Bo czymże jest miłość? Walką jest. Grą prowadzoną niemal rytualnie, według odwiecznego scenariusza. Jakie planety, jakie prawa ducha czy też biologii scenariusz ten ułożyły — można by dociekać, ale czy to cokolwiek zmieni? Zawsze, w którymś momencie, bohaterom miłosnych zapasów będzie się zdawać, że to im jednym jedynym zdarzyło się uciec poza schemat, że są wyjątkiem. I właśnie to złudzenie czyni miłość piękną. A niech jeszcze dojdzie do tego zaczadzenie urodą Kosmosu, zapachem letniej nocy — cud niepowtarzalności zda się spełniać tu i teraz, namacalnie. Wiedział o tym mądry Shakespeare, pisząc A Midsummer Nights Dream.

Wróćmy jednak do Teatru Polskiego we Wrocławiu: oto na ring-estradę wchodzą Tezeusz, książę Aten, i Hipolita, królowa Amazonek, ubrani w stroje z naszym wyobrażeniem klasyczności ateńskiej nie mające nic wspólnego. Więcej znaleźlibyśmy w nich odesłań do mody z czasów Wielkiej Elżbiety. Ale bo akcja Snu nocy letniej toczy się w takim wymiarze rzeczywistości, który jest poza czasem. Konstytuuje go nasza wyobraźnia. Nie dziwi więc, że z kolei teatralna trupa Pigwy — stolarz Klin, tkacz Dupek, naprawiacz miechów Flet, druciarz Ryj i krawiec Głodomór — pojawi się w ubraniach współczesnych, Oberon zaś i Tytania — w strojach, jak z zamorskiej baśni.

Z różnych obszarów rzeczywistości pochodzą również poszczególne elementy scenografii (Grzegorzewski, jak zwykle w swoich inscenizacjach, jest scenografem Snu nocy letniej). Od ringu-estrady biegnie długi pomost, wrzynający się w głąb widowni. Za ringiem — kurtyna z otworem bramnym, udająca mur miejski. Gdy się podniesie, oczom naszym ukaże się „zaczarowany las”, silva rerum.

Ale jeszcze to nie nastąpiło. Dopiero Filostrates (wyrazisty, bawiący się graniem tej roli Erwin Nowiaszak) przygotowuje ceremonię zaślubin. Tezeusz i Hipolita pobiorą się wreszcie. Czas walki już minął. Zrodziła się miłość. Dla nich rzeczony ring jest już tylko estradą: Tezeusz (Zbigniew Lesień) i Hipolita (Ewa Kamas) to marionetki prowadzone już nie tylko przez siły Natury, ale i ubezwłasnowolnione przez obyczaj społeczny. Ale są przecież jeszcze Lysander i Demetriusz, Hermia i Helena — to ich teraz opanowuje tajemna siła, każąca im gwałcić obyczaj, iść za głosem serca. Ring wolny — zdają się wołać do nich Oberon i Tytania, każde osobno, jedno przeciw drugiemu.

W podateńskim lesie spotykają się wszyscy: rzemieślnicy z trupy Pigwy, Lysander i Hermia z goniącym ich Demetriuszem i poszukującą go Heleną, wreszcie Tytania i Oberon — niewidzialni dla pozostałych. Z rozkazu Oberona zaczną się czary. Tytania, aby zostać ukaraną, zakocha się w Dupku, któremu tymczasem własną głowę zamieniono na oślą, Demetriusz i Lysander zaczną się uganiać za Heleną, która zobaczy w tym złośliwość, zgrywę. To — jak wiadomo — Puk, służący Oberonowi, poplątał nieco rozkazy. Wszystko dobre, co się dobrze kończy — mogliby jednak powiedzieć, bez żadnej ironii, bohaterowie Snu nocy letniej: Tezeusz poślubi Hipolitę, Lysander Hermie, Demetriusz Helenę, Oberon zaś pogodzi się z Tytanią. Zamknijmy na chwilę oczy, niech nas nie mami nachalność świata materialnego: „ring” znaczy wszakże „koło”, „pierścień”. Muszą więc losy postaci, zanurzonych w czarodziejstwie letniej nocy, tak się zakończyć. Nim to jednak nastąpi, wraz z Lysandrem, Demetriuszem, Hermią i Heleną błądzimy w lesie. Nie jest to przecież las podateński, ani żaden zielony zagajnik. To silva rerum. Las rzeczy. Czyżbyśmy nie zauważyli, że w naszym pozateatralnym, codziennym życiu rzeczy osaczają nas coraz bardziej? Grzegorzewski odsłania inną naturę rzeczy: u niego przedmiot, nie tracąc nic ze swojej materialności, staje się poetycki. Oto podniosła się kurtyna, oddzielająca proscenium od wnętrza sceny, zniknął mur: widzimy skrzydła samolotu, dwupłatowca, jak przecinają wnętrze scenicznej przestrzeni, głębiej zarysy jakby miasta, z mroku wychynęły dwa nagie popiersia, żywe, niemal ciepłe — ten fragment kompozycji jako żywo przypomina obraz anonimowego mistrza ze szkoły Fontainebleau (reprodukowany w teatralnym programie). Wyżej gigantyczne wahadło — jego tarcza staje się księżycem, gdy odpowiednio padnie światło reflektorów, gdy zabrzmi muzyka Zygmunta Koniecznego. To Grzegorzewski namawia nas, osaczonych przez przedmioty, abyśmy zaczęli myśleć o życiu jako o niezgłębionym misterium. „Kto bowiem nie umie tak myśleć o życiu [...] — pisał ongiś Wilam Horzyca — ten myśleć o nim musi jak o śmietniku. A tak niech sobie myślą może władcy świata, ale nie — poeci.”

Powiedzieć jednak trzeba, co przychodzi z trudem, że tym razem Grzegorzewskiemu mniej to się udaje niż w Ślubie, Weselu czy Nie-Boskiej komedii. Bo cóż, że zauroczają nas plastyką ruchu Danuta Kisiel (Tytania) i Zbigniew Papis (Pak), że do łez rozśmiesza Bogusław Linda (Dupek; tak „poczciwego” Spodka ochrzcił Słomczyński), że od czasu do czasu nastrój pełen nieodgadnionych znaczeń buduje scenografia, skoro to wszystko istnieje osobno, nie jest w stanie powołać do życia poetyckiej rzeczywistości, która by wchłonęła widzów. Podziwiamy jeno zręczność. Czary są nie dla nas, pozostajemy na zewnątrz zaczarowanego ringu.