Widz w pułapce artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Express Wieczorny” nr 23
  • data publikacji
  • 1984/02/01

Widz w pułapce

Nowa sztuka. Do tego sztuka Różewicza. I jeszcze w teatrze Grzegorzewskiego. Od czego zacząć? Od tego chyba, że to przedstawienie trudne, nasyco­ne znaczeniami, głębokimi podteksta­mi, filozofią literatury i teatru. Po­gmatwane, gęste. Niełatwe w odbio­rze. Jednocześnie fascynujące jako propozycja estetyczna, jako forma dla takich sensów. Zaskakująca nawet dla tych, którzy się dobrze z tekstem dramatu zapoznali wcześniej.
Oddzielmy zatem (sztucznie) dramat od sceny. Czym jest Pułapka Ró­żewicza? W najogólniejszym planie — opowieścią o życiu Franza Kafki, głośnego pisarza, sceptycznego pesy­misty. Po cóż polskiemu autorowi była potrzebna ta biografia? Była mu pomocą, próbą, szansą w odwiecznym procesie odnajdywania bohatera uni­wersalnego. Literatura szuka go od wieków. I Różewicz szuka go cały czas. W prozie, w wierszach, a najgwałtowniej w dramatach, od pierw­szej sztuki o Marcelim Nowotce. Szu­ka współczesnego Everymana — Każ­dego, postaci modelowej, skupiającej jak soczewka problemy człowieka i świata, sprawy wieczności i dnia dzi­siejszego. Bohatera wszechczasów. Universa.

Los Kafki jakby się do tego nada­wał: wielki umysł, nijakie życie, piekło wojny, znamię rasy, znamię czasu. Wszystko tam było. Różewicz brał garściami. Łatwo to sprawdzić jak wiernie brał, gdy się przeczyta niebywale ciekawą biografię Kafki, pióra jego wieloletniego przyjaciela, literata Maksa Broda, występującego zresztą u Różewicza jako jedna z głównych dramatis personae.

A wiec nie życiorys sam w sobie, ale jako tworzywo dla teatru. I to teatru Różewicza, który jest autorem despotycznym, scenarzystą apodyk­tycznym, obligującym inscenizatorów do posłuszeństwa i wierności.

No ale jak ten stan faktyczny po­godzić z innym? Ze światem Grze­gorzewskiego, egocentrycznego (artys­tycznie) wizjonera, nie podporządko­wującego się nigdy prostej dominan­cie tekstu… Jasnym się staje, że mo­wy być nie może o tzw. wiernym przekazie tekstu. Może być, za to o wiernym odczy­taniu dramatu. I tak się właśnie dzieje w warszawskiej inscenizacji. Grzegorzewski gra tę Pułapkę jak­by otwierał album ze zdjęciami z dawnych lat, w zszarzałych, zgaszo­nych dekoracjach. W tym albumie nie wszystkie kartki poukładane są ko­lejno, tak jak chciał autor. Przeciw­nie. Podlegają, jak wspomnienia, przemieszaniu, są ułożone w ciągi skojarzeniowe, nie chronologiczne. Ale zawsze jest w nich obecny Franz K., dziecko szorstkiego, wład­czego ojca (ojciec Kafki w istocie był patriarchą), młodzieniec popadający w częste stany depresyjne, literat, nie zrealizowany mąż, świadek okru­cieństw XX wieku. Mężczyzna. Czło­wiek. Każdy.

Pojawia się jako dziecko, młodzie­niec i dojrzały mężczyzna. Ma swoją gęsto zapisaną kartotekę, a Grzego­rzewski wyciąga z niej informacje. Sprzeniewierzając się dokładności au­torskiego zapisu, gmatwając i tnąc bezlitośnie tekst dowdzi, że zna Ró­żewicza i dobrze go rozumie. Że prze­czytał tę Pułapkę jako kolejną, po 20 z górą latach Kartotekę. Rejestr spraw człowieka myślącego. Portret we wnętrzu. Jest więc i dom z dzieciństwa, gdzie wolno było oblizywać miód z palców, ale trzeba było drżeć przed ojcem. I jest narzeczona, z którą nigdy nie będzie ślubu, bo właściwie dlaczego znowu „dać się złapać w okowy” (określenie Kafki) , skoro i tak jest się już w pułapce samego siebie. Jest jeszcze przyjaciółka Greta, rodzice — cały ten odpychający i uko­chany świat praskiego mieszczaństwa.

Wszyscy oni w teatrze Grzegorzew­skiego nie podchodzą do bohatera jak w Kartotece, tylko się za nim snu­ją, przechodząc wspólnie z nim drogę krzyżową: życie. Na tej drodze inscenizator porozmieszczał jakby mansjony, jak w liturgicznym teatrze, w których rozgrywają się poszczególne, sceny. Ustawił jakby parawany, oddzielające poszczególne sceny przed­stawienia. Może konfesjonały, bo przecież tu w teatrze odbywa się spowiedź człowieka z grzechów ogólnoludzkich. Może wreszcie klatki-pułapki, z których nie ma wyjścia, jak z własnej skóry i własnego losu. Tak, to jest nowa Kartoteka A.D. 1984, tylko ludzie tu zapisani są naznaczeni jeszcze większym tragizmem, prze­żyli jeszcze więcej…

Jedną z najdrastyczniejszych scen w tym przedstawieniu, a w ogóle jednym z najwyrazistszych i najbardziej wstrząsających obrazów w teatrze ostatnich lat jest scena u fryzjera. W niej to klient (Antoni Pszoniak) roz­biera się do naga, ponaglany przez lokalnego Figara-oprawcę. A ten fla­mastrem na gołych plecach maluje gwiazdę Syjonu. Jakby wypalał znak na skórze zwierzęcia z parszywego stada…

Echo tragedii. Różewiczowski kom­pleks wojny. Ludzki krzyk ostrzeże­nia. Różewicz napisał biografię swe­go pokolenia, Grzegorzewski ją po­rządkuje, wyjaskrawia i precyzuje, dopisując swoim przedstawieniom istotne post scriptum.

To przedstawienie należy przede wszystkim do niego. Także do niektórych aktorów: w szczególności Marka Walczewskiego, Anny Chodakowskiej, Ireny Jun, Małgorzaty Niemirskiej i Olgierda Łukaszewicza (w głównej roli). Należy też do Różewicza, choć z pozoru od niego odstaje.

Widz to musi wiedzieć, inaczej znajdzie się w pułapce.