Wesoły Kubuś artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Literatura” nr 51
  • data publikacji
  • 1976/12/16

Wesoły Kubuś

„Goethe powiada o tej powiastce, iż jest to potrawa ze wszech miar wyborna i podana z cudownym zrozumieniem sztuki kuchmistrza i maitre d’hôtel. Zapewne smak naszych podniebień jest dzisiaj, nie powiem — wykwintniejszy, ale inny; jednakże dobrze jest czasem dla odmiany skosztować coś z owych przysmaków, które stanowiły delicje naszych prapradziadów. W tym rozumieniu puszczam w świat niniejszą książeczkę, mimo iż pora nie jest zbyt pomyślna dla oglądania się w przeszłość i dla gustów klasycznych. Praca ta była miłym wytchnieniem wśród innych, smutnych nieraz obowiązków, jakie nałożyła mi chwila bieżąca”. Tak pisał siedemdziesiąt lat temu Boy-Żeleński we wstępie do swego przekładu Kubusia Fatalisty. I dzisiaj na „oglądanie się w przeszłość” niewiele jest czasu, „gusta klasyczne” niezbyt w modzie, smak mamy też, nie tylko inny, ale chyba dużo mniej wykwintny. A jednak Kubusia Fatalistę, podobnie jak i pozostałe powiastki filozoficzne Diderota czy Voltaire’a (w przekładach Boya) czytujemy nadal, podczas gdy ściśle filozoficznymi dziełami a także utworami dramatycznymi obu światłych mężów, zajmują się tylko historycy. Sam Boy wielokrotnie zwracał uwagę na to, że z literatury francuskiej osiemnastego wieku — nieśmiertelne, a lepiej będzie powiedzieć — wciąż żywe, okazały się rzeczy pisane mimochodem, na marginesie, lekko i bez oglądania się na uświęcone reguły kompozycji i stylu. Paradoks ten pogłębia się jeszcze bardziej, kiedy na afiszu teatralnym pojawia się żartobliwie, w dialogowej formie skomponowana opowiastka o Kubusiu i jego Panu, podczas gdy sięgać do sztuk teatralnych Diderota żadnemu reżyserowi nawet się nie śni.

Kubuś Fatalista jest na pewno przykładem literackiej zabawy; bardzo wyrafinowanej, polegającej na mieszaniu prozy i dramatu, a przy tym celowo, po sternowsku zagmatwanej. Dużo tam igrania z czytelnikiem, zaczepiania go, zatrzymywania w miejscu, rozbijania iluzji i tak dalej. A wszystko to służy przemycaniu, milczkiem, chyłkiem, przez dowcip — sensu i głębszego znaczenia satyry i ironii, a nawet głoszeniu prawd, które za czasów Diderota mogły uchodzić wręcz za wywrotowe (jak na przykład teza o równości ludzi niezależnie od ich miejsca na społecznej drabinie czy też ich przynależności do tej czy innej kasty). Przecież Kubuś, tak samo jak jego kuzyn Figaro, są nie tylko mądrzejsi i sprytniejsi, ale o wiele bardziej pod każdym względem warci niż ich utytułowani, przynależący do rządzącej warstwy panowie. Zarówno powiastki Diderota, jak i komedie Beaumarchais były w czasie, kiedy powstały, utworami rewolucyjnymi, burzyły ustalony i skostniały porządek myślenia. Dzisiaj, kiedy porządek ten został już dawno i wiele razy odwrócony, patrzymy na nie z pewnym pobłażaniem. Ale czytamy je nadal, a Witold Zatorski — i za to należy mu się prawdziwe uznanie — dostrzegł w Kubusiu świetny materiał do teatralnej zabawy.
Zaadaptował na scenę tekst, dopisał piosenki (bardzo ładną muzykę do całości skomponował Stanisław Radwan) i zrobił spektakl, który w łódzkim Teatrze Nowym miał ogromne powodzenie. Takież powodzenie będzie miał na pewno i teraz, zrealizowany na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego w dobrej obsadzie (Voit, Zapasiewicz, Zawadzka, Niemirska, Gołas, Marek Kondrat, Bargiełowski, Strassburger), ale…

Tu znowu, za przykładem Boya, chciałoby się zacytować wiersz Goethego o gościu, który najadłszy się do syta na proszonym obiedzie, kiedy tylko otarł usta — zaczął wyliczać wady wszystkich potraw — od przystawek po deser. Wierszyk ten zakończył Goethe okrzykiem (cytuję z pamięci polski przekład): „To jest krytyk — zabić drania!”.

Co robić, ale na całej pierwszej części przedstawienia wcale mi się śmiać nie chciało, choć kiedyś czytając po raz pierwszy Kubusia pękałem ze śmiechu. Nie śmieszył mnie tekst, nie bawiły mnie poczynania bardzo sprawnie działających, grających z dystansem (patrz Paradoks o aktorze) i bardzo roześmianych aktorów. Wszystko sprawiało wrażenie, jakby reżyser od razu nacisnął gaz do deski i nie popuszczał ani na chwilę. Każde słowo było ilustrowane gestem, każdy gest był grepsem, każdy zwrot ku widowni „przymrużeniem oka”. Wydawało się, że wszyscy na scenie przyjęli zasadę — śmieszyć, śmieszyć, bawić, bawić, bez przerwy, bez zatrzymania, bez oddechu. Kubuś się zadyszał, panie nie miały siły śpiewać, panowie zafikali się na śmierć i tylko Voit, jak na arystokratę przystało, grał z prawdziwym dystansem wobec tekstu, roli i wszystkich naokoło.

W drugiej części już było lepiej. Aktorzy zaczęli grać trochę wolniej (o piłkarzach Rezerwowy napisałby — „z głową”), piosenki okazały się całkiem ładne, choć ich tekstom nie warto zbyt uważnie się przysłuchiwać, a nawet krytyk (zabić drania) przyznał w duchu, że Zatorski mógł zrobić bardzo piękne, dowcipne i harmonijne przedstawienie, gdyby od początku podszedł do niego tak, jak Diderot do swojego tekstu Kubusia. Niestety, od osiemnastego wieku gusta nam się zmieniły i na czym polega urok i przewrotny dowcip filozoficznych powiastek, trzeba się uczyć z książek.
Zatorski chciał się tutaj bawić wszystkim — i teatrem, i tekstem Kubusia, i Diderotem, i muzyką, i szermierką, i „ruchem scenicznym”. Nic dziwnego, że tej zabawy zrobiło się za dużo. Że powstało przedstawienie, na które tęskniąca do zabawy w teatrze publiczność będzie chodzić przez długie miesiące. Ale bawić się będzie zbyt tanim kosztem. Nikt nie zastanowi się nad głębszym choć przecież tak prostym znaczeniem Diderotowej przypowiastki. Mogło być z tego naprawdę dobre, sensownie wymyślone, dowcipne i mądre przedstawienie. Jest dużo zabawy.

P. S. W moim felietonie w ub. numerze wspominałem o kabarecie Protekst, którego nazwę w „produkcji” zamieniono na Protest, co jak wiadomo, oznacza coś zupełnie innego.