Wesele u wampira artykuł

Informacje o tekście źródłowym

Wesele u wampira

Słuchajcie, słuchajcie: w Krakowie pojawił się wampir. Zagnieździł się w Teatrze Starym i napada na aktorów. Zwłaszcza upodobał sobie aktorów, grających w Weselu w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego. Wysysa z nich krew, zostawia wyschłe kukły, które poruszają się jak muchy w mazi, szepcząc coś do siebie w ostatnim wysiłku.

Mówmy jednak serio, temat bowiem nie do żartów. Sądziłem, optymista na co dzień, że pomysłowi-utalentowani wzięli na wstrzyma­nie, że przykład Baranowskiego, torturującego Dziady, odstraszył innych. Jakże się myliłem! Ostatnio Hanuszkiewicz poigrał sobie nieźle z Mężem i żoną. Ale to komedia i obie wanny uszły mu na sucho. Z Weselem gorzej. Wesele należy do „grubej piątki” najwybitniejszych sztuk polskiej klasyki i na przemiany Wesela jesteśmy szczególnie wyczuleni. O, właśnie na przemiany a nie na butwiejącą tradycję. Tradycja nie jest po to, żeby ją biernie i nabożnie powielać. Postanowiono w Krakowie pewnego razu odegrać Wesele tak, jak je grano za życia poety. I powstało widowisko żałośliwe, tradycja okazała się martwa. Jednakże wszelkie nowatorstwo musi mieć sens i trzymać się — przynajmniej w głównych zarysach — wytycz­nych przyrządzanego na scenę utworu. Grzegorzewski jest uzdolnio­nym reżyserem, po którym i ja wiele sobie obiecuję. Ale w stosunku do Wesela okazał się daltonistą, nieczułym na jego barwy i odcienie. On chyba nie lubi tej sztuki? i był nią mocno znudzony, nim się wziął do jej mściwego spreparowania?

Bo czym jest Wesele? Realistycznym, omal plotkarsko-realistycznym obrazem społeczeństwa galicyjskiego z przełomu wieku, które poddane próbie nocnej rodaków rozmowy, obnaża swoje kompleksy, urazy, swoją niemoc społeczną, polityczną, także indywidualną swoich koryfeuszy. Wesele zbudowane jest na zasadzie ostrych kontrastów: z realistycznej, pełnej satyrycznej weny komedii przerasta w „dramat”, godzinę duchowego rozrachunku, a potem w tragedię ogólnej niemoż­ności w obliczu dziejowej próby. Po drodze niejako przekonywamy się, że poeci są zakłamani, politycy ograniczeni, że chłopi są podobni do panów, a frazesy maskują nicość. A Grzegorzewski zrobił przedstawie­nie przeciw Wyspiańskiemu, wszystkie trzy akty skąpał w jakimś zauroczeniu, nie ma śladu zderzenia życia z chocholizmem, ponieważ wszyscy od początku są jednowymiarowi i ospali. Gospodarz i Nos, Poeta i rymotwórczy Pan Młody, Dziennikarz i Dziad. Właściwie jedna i ta sama sytuacja powtarza się obsesyjnie, poczynając od pierwszego aktu: toteż całość jest rozwlekła i nużąca. Grzegorzewski to reżyser już doświadczony: tym bardziej mu się dziwię że nie uświadomił sobie, dokąd jego zabieg prowadzi.

Nie chodzi o szczegóły, o pojedyncze rozwiązania sceniczne, nieraz groteskowe (humorystyczne wejście Księdza, chwytanie za nogi Księ­dza i Żyda, że omal się obaj nie przewracają na otwartej scenie, ucieczka rozchełstanej Racheli za kulisy, itp.), chodzi o rzecz zasadni­czą: o sprowadzenie Wesela do jednego i to na głucho podawanego tonu. Aktorzy okazali się reżyserowi ślepo posłuszni: z jednym wyjąt­kiem Jerzego Treli w roli Jaśka, który też stworzył postać żywą i groźną.

Umówmy się. Wyspiański był jednym z najwybitniejszych ludzi nowożytnego teatru i doskonale wiedział co to jest napięcie sceniczne, jak je potęgować itp. Czy to znaczy, że nie można go odczytywać inaczej niż za galicyjskich czy międzywojennych czasów? Można i należy, i takim twórczym reżysersko, nowatorskim odczytaniem było na przykład Wesele Wajdy. Wajda jednak dopowiadał, uwyraźniał Wyspiańskiego, odczytywał go poprzez naszą współczesność, ale go nie negował, nie upraszczał, nie sprowadzał do jednego mianownika. Toteż jego Wesele nie było w pierwszym akcie stypą pogrzebową, w drugim seansem spirytystycznym, a w trzecim spotkaniem siedmiu braci śpiących. Z bezpardonowego pojedynku między Grzegorzewskim a Weselem, Grzegorzewski wychodzi zwycięsko. Ale jakim kosztem? Widowiska przeciw Wyspiańskiemu, Weselem porwanym na strzępy, udowadniającym, że i z tej arcyteatralnej sztuki można zrobić prawie że antyteatr. Dziękuję za takie zwycięstwo. I nie umocni go pochwalny chór snobów, chór zresztą o wiele bardziej wyciszony i ostrożny, niż skłonny byłem przypuszczać.

Teatr Stary za Swinarskiego był pierwszym teatrem w Polsce. Wy­zwolenie w reżyserii Swinarskiego było nowatorskie i odkrywcze, a jednocześnie całkowicie z ducha poety. Nigdy bardziej niż podczas oglądania „Antywesela” Grzegorzewskiego nie odczuwałem silniej, jak wielką, niepowetowaną stratą dla teatru polskiego była tragiczna śmierć Swinarskiego na drodze do Damaszku.