U źródeł tragedii i komedii artykuł

Informacje o tekście źródłowym

U źródeł tragedii i komedii

Ajschylos: Agamemnon (przekład Stefana Srebrnego), Eurypides: Elektra (przekład Artura Sandauera). Reżyseria: Kazimierz Dejmek, scenografia: Zenobiusz Strzelecki, muzyka: Stefan Kisielewski, praca nad słowem: Krystyna Mazur. Premiera w Teatrze Narodowym.

Przed recenzentem, zmuszonym do trzymania się żelaznych reguł czasu i miejsca, staje w przypadku przedstawienia takiego jak grecka składanka w Teatrze Narodowym dylemat nie do rozwiązania: jak postąpić, jakich sztuczek się chwycić, by wilk był syty i koza cała, by pomówić i o literackim tworzywie widowiska i o pracy teatru, szczególnie w takich okolicznościach skomplikowanej i dyskusyjnej, a zmieścić się w wyznaczonych ramach. O każdym czynniku takiego spektaklu należałoby napisać mnóstwo zdań: od erudycyjnych informacji do analizy formalnej. Ale cóż, „Trybuna Ludu” nie jest „trybuną teatralną”, muszę się ograniczyć tylko do paru uwag, które bezpośrednio nasuwa ta premiera w Teatrze Narodowym.

Wielka tragedia grecka żyła samoistnym, współczesnym sobie życiem w jednym mieście jeden wiek. Co nastąpiło potem, było kolejnymi próbami wskrzeszania jej i adaptowania do innej wrażliwości estetycznej i teatralnej widzów pokoleń następnych. Działo się to i dzieje ze zmiennym szczęściem, ale dziać się będzie zawsze, póki sztuka żyć będzie, póki teatru stanie. O przyczynach tej nieśmiertelności czytajcie w licznych księgach, których wiele jest i w języku polskim.

Toteż i w latach ostatnich mieliśmy sporo spotkań w teatrze polskim z teatrem antycznym. Wyniki były rozmaite. Przeważnie mizerne. Pełnego sukcesu nie odniósł nikt. Nie odniósł go także Kazimierz Dejmek — być może, sukces taki jest praktycznie nie do osiągnięcia pod niebem pół-nocnym, wewnątrz teatralnego gmachu, z dala od greckiego pejzażu — niemniej, chcę z naciskiem podkreślić, że próbę Dejmka uważam za jedną z najbardziej udanych spośród tych ekspozycji teatru greckiego, które widziałem. Ta nowa robota reżyserska Dejmka wymaga od widzów napięcia uwagi, na pewno nie jest „łatwa”, ale tym bardziej powinna być poznana i przeżyta; trud opłaci się wielokrotnie.

Dejmek odważył się na eksperyment złączenia w jednym wieczorze Ajschylosa i Eurypidesa, coś jakby Mickiewicza i Wyspiańskiego. I za antycznym wzorem zakończył przedstawienie komedią mającą śmiechem dopełnić oczyszczenie tragiczne. Dejmek miewa szczęśliwą rękę w odnawianiu różnych form klasycznego teatru. I tym razem udało mu się stworzyć jakiś nastrój, jakieś wrażenie autentyzmu, chociaż nie silił się na próbę archiwalnej rekonstrukcji. Obie kondensacje tragiczne przekazał na zasadzie dynamiki słowa przy statyce gestu. Odwrotnie niż w finale komediowym, gdzie sięgnął do wzoru odwiecznego teatru ludowego — dużo ruchu, jaskrawe dowcipy, przy zlekceważeniu słowa jako wektora fabuły. Stąd skondensowaną treść Agamemnona i Elektry podał na zasadzie teatru recytacji, a ekstrakt Żab przy pomocy zabiegów rewiowych i kabaretowych. Sprawność aktorska obu sposobom przydała waloru artystycznego.

Różnica pomiędzy teatrem Ajschylosa i Eurypidesa — różnice olbrzymie — w Teatrze Narodowym uzmysławiają dwa elementy: języka i kostiumu. Tradycjonalny przekład zmarłego prof. Srebrnego przekazuje ajschylosowy patos dostojnie i omszale: uwspółcześniony przekład Artura Sandauera zamigotał takimi słowami jak „panienka” i trochę przedobrzył sprawę. Kostiumy sugerowały jakąś staroświeckość w Agamemnonie a klasyczność grecką w Elektrze. Stąd stroje starców mykeńskich były stylizowane na jakąś obcość cywilizacyjną, miały jak sądzę unaoczniać wpływ egipskiej i egejskiej kultury; Agamemnon, Ajgistos robili wrażenie egzotycznych przybyszów na ziemi greckiej, a nakrycia głowy dziwaczyły. Natomiast w Elektrze starzec był starcem greckim, a Elektra znakomicie ucharakteryzowana na postać z tragedii z okresu klasycznego. I chór dziewcząt mykeńskich żadną osobliwością zewnętrzną nie straszył. Inaczej wreszcie w Żabach, gdzie kostiumy nabrały silnie groteskowego charakteru i gdzie Strzelecki posłużył się najsłuszniej maskami, zbliżonymi w typie do oryginałów greckich. Tutaj też nośność i współczesność przekładu Sandauera zapowiedziała już ten świetny sukces, który stał się udziałem Sandauera w jego przekładzie Chmur Arystofanesa, ogłoszonym w najnowszym zeszycie „Dialogu”.

Dostojność gestu w tragedii: mieli ją wszyscy aktorzy. Zwinność ruchów w komedii: mieli ją w dostatecznej mierze aktorzy.

A więc słowo. Najświetniej zabrzmiało ono w ustach aktorów Agamemnona. Andrzej Szalawski, Ignacy Machowski, Janusz Strachocki, Marian Wyrzykowski, Stanisław Zaczyk mówili z niezwykłą ekspresją i kunsztem recytacji. A szczytów ekspresji dosięgła Irena Eichlerówna, która demoniczną Klitajmestrę zagrała z godnością równą aktorskiemu natchnieniu. Chór — i w Agamemnonie i w Elektrze — potraktowany z umiarkowanym tradycjonalizmem, mówił swe kwestie czysto i pięknie.

Rola Kasandry w Agamemnonie — kreacja Haliny Mikołajskiej — była przejściem do bardziej nerwowej, niespokojnej, powiedziałbym: nowszej w swym typie ekspresji recytatorskiej, jakiej użyła też z całym mistrzostwem Elżbieta Barszczewska. To były znakomite wzory teatralnej recytacji, chociaż mnie osobiście odrobinę więcej odpowiadał wibrujący namiętnością głos Eichlerówny. Ale to chyba rzecz gustu. Tercet Eichlerówny, Mikołajskiej, Barszczewskiej to w każdym razie przeżycie, jakie wyjątkowo trafia się w teatrze. Władysław Krasnowiecki i Krystyna Kamieńska uzupełniali koncert recytatorski, Janina Niczewska chciała podtrzymać linię Klitajmestry z Agamemnona, Mieczysław Milecki był Orestesem znużonym, przejętym grozą na myśl o tym co ma uczynić z rozkazu odwiecznych praw plemiennych, nic nie wróżyło, że na Orestesie zamknie się koło zbrodni i nieszczęść rodu Atrydów.

Agamemnon i Elektra byli dla ateńskich widzów taką samą historią o legendarnych przodkach jak dla nas nieprzymierzając Stara baśń. Trzeba było zniszczyć świat Myken, by wyrósł świat Aten i Sparty. I by widzowie w teatrze Dionizosa mogli się oddać czystej kontemplacji mitu. Bój ze współczesnością toczyła komedia. Stąd trudniejsza sytuacja Arystofanesa, gdy historia zmitologizowała również Sokratesa, tragików i Kleona. Błaznowanie Dionizosa (Ignacy Gogolewski), Ksantiasza (Wojciech Siemion) i spotkanych przez nich osób w dramacie satyrowym, do jakiego sprowadził Dejmek arystofanesowskie Żaby, ginęło trochę w próżni wobec nieprzenikliwości widza na skatologiczny humor i aktualne aluzje Arystofanesa. Dopiero agon Ajschylosa i Eurypidesa (Kazimierz Wichniarz i Henryk Szletyński) — pojedynek dwu programów poetyckich, w którym Arystofanes jest po stronie tradycjonalnego i dogmatycznego Ajschylosa przeciw dekadenckiemu w psychologii a nowatorskiemu w formie Eurypidesowi — ożywił widzów, a do reszty rozgrzały ich momenty zwracania się aktorów wprost do widowni połączone ze zdejmowaniem masek. Arystofanes potrzebuje takiego uwspółcześnienia. Bez niego — pozostanie smaczny dla filologów, ale mało strawny dla zwykłego widza.