Tysiąc Kordianów artykuł

Informacje o tekście źródłowym

Tysiąc Kordianów

Powstanie Listopadowe, którego 170. rocznicę obchodzimy, było zrywem tysiąca walecznych Kordianów, którzy naiwnie oczekiwali wsparcia doświadczonych polityków i wprawionych w bojach napoleońskich generałów. Jedyne spośród XIX-wiecznych powstań Polaków, które miało szanse „wybić ich na niepodległość”, upadło wskutek nieporozumień we własnym obozie. Nic więc dziwnego, że doczekało się wielu ech w poezji, prozie, eseistyce i dramacie, w piosence, malarstwie i muzyce.

Od powstałego nieomal nazajutrz Kordiana, którego były kurier dyplomatyczny Rządu Narodowego w Londynie, Juliusz Słowacki, pisał w czasie swego pobytu w Genewie, aż po Rzecz listopadową Ernesta Brylla, i od mickiewiczowskich Dziadów części III, po Lelewela Stanisława Wyspiańskiego, od jego Nocy listopadowej aż po Niebezpiecznie, panie Mochnacki Jerzego Mikke i po Listopadowy wieczór Andrzeja Kijowskiego — ciągnie się nić gorzkiego rozrachunku z narodowym kunktatorstwem, które przyczyniło się do klęski. Za brak jednolitego programu politycznego i koordynacji działań militarnych zapłaciła drogo młodzież z warszawskiej Szkoły Podchorążych.

CHŁOPICKI NIE WYJMUJE CYGARA Z UST
Po drodze będą: Mickiewiczowskie Reduta Ordona i poświęcona dzielnej Emilii Plater Śmierć pułkownika, Słowackiego Sowiński w okopach Woli i Wyspiańskiego Warszawianka; obraz Wojciecha Kossaka Obrona Olszynki Grochowskiej przez 4 Pułk Piechoty Liniowej z eleganckim Józefem Chłopickim, który w nienagannie skrojonym surducie i z cygarem w ustach prowadzi do ataku batalion grenadierów. Obok Kordiana i chama Leona Kruczkowskiego, przeciwstawiającego zachowawczą postawę wybitnych wojskowych patriotyzmowi prostego żołnierza, i obok pięknego Romansu z ojczyzną Jerzego Zawieyskiego o dramacie dożywającego swoich dni na emigracji publicysty i polityka, Maurycego Mochnackiego, który w swojej popowstaniowej eseistyce ostro krytykował popełnione wówczas błędy. Trudno nie wspomnieć o niezliczonych pieśniach i piosenkach towarzyszących listopadowemu zrywowi; od Dalej bracia do bułata po Jak wspaniała nasza postać, okrzykniętego rychło „śpiewem ułanów II Pułku”. I od Bywaj dziewczę zdrowe po Tysiąc walecznych opuszcza Warszawę z ostatniego już etapu powstania. Zwłaszcza niemiecko-francuski hołd, oddany wsławionemu pod Olszynką i Ostrołęką IV Pułkowi Piechoty przez niemieckiego poetę Juliusza Mosena, zawarł w sobie jak gdyby skrót jego przebiegu. Wykrwawieni w walkach dzielni Czwartacy w październiku 1832 roku przekroczyli pod Brodnicą granicę Prus, udając się na emigrację; przyjmowani owacyjnie w Niemczech, Belgii i we Francji. Wielki Ryszard Wagner skomponował na ich cześć poloneza, a przekraczające Ren polskie oddziały były witane Mazurkiem Dąbrowskiego (Noch ist Polen nicht verloren) oraz Warszawianką.

WIELKI KSIĄŻĘ JEST ZADOWOLONY
U Zawieyskiego śmiertelnie chory na gruźlicę Mochnacki, były członek sprzysiężenia ppor. Piotra Wysockiego, w dniach powstania jeden z przywódców Towarzystwa Patriotycznego, wspomina wypadki przełomowej nocy tuż przed zgonem. Tej samej, kiedy zapłoną browar na Solcu, a grupa spiskowców gorączkowo poszukiwała naczelnego wodza. Tymczasem Chłopicki, dzielny żołnierz i marny polityk, stary wyjadacz pól bitewnych, który w armii Królestwa dorobił się szlifów generała dywizji, a po zatargu z Wielkim Księciem Konstantym (1818) wystąpił z armii, czym zyskał uznanie rodaków — 29 listopada 1830 roku wieczorem bawi „na teatrze”. Jest sceptyczny wobec rewolucyjnej gorączki gołowąsych zapaleńców — co stanie się zalążkiem intrygi Stu rąk, stu sztyletów Jerzego Żurka.

Współczesny autor zafunduje nam „teatr w teatrze” i wbrew pozorom nie będzie to wcale ustępstwo na rzecz modnej w latach 80. maniery dramatopisarskiej. Prędzej swoisty reportaż z tamtych dramatycznych godzin. Bo to przecież tak było: garstka młodych, 177 oficerów i podchorążych z warszawskiej Szkoły Piechoty, plus pół setki studentów, skonfrontowało się z zachowawczym społeczeństwem Królestwa. Sarkającym co prawda na powtarzające się zamachy Wielkiego Księcia przeciwko swobodom, zawartym w nadanej przez cara konstytucji, preferującym jednak formy dość umiarkowanej opozycji, o czym bez niedomówień mówi autor Kordiana, w stylu porównywalnym do dzisiejszej fantasy.

U Słowackiego Chłopicki, Skrzynecki, Lelewel, Krukowiecki oraz reszta politycznych i wojskowych przywódców, zainteresowanych raczej ugodą z Mikołajem I, jest, zgodnie z romantyczną kosmogonią, dziełem sił piekielnych… W samej rzeczy: imperator niedawno koronowany na władcę Królestwa gwarantuje im godne zwieńczenie ich życiowych karier — rozpoczętych, o ironio, w służbie narodowej sprawie, w wojnach z Rosją; w Powstaniu Kościuszkowskim oraz pod Napoleonem. Podchorążowie natomiast chwytają za broń na wieść a o postawieniu armii Rosji i Królestwa w stan gotowości, przed planowaną interwencją przeciwko ogarniętymi rewolucją Francją i Belgią. Zdopingowani są też dodatkowo grożącą im dekonspiracją. Stanowią część wojska, nad którym pełnię władzy sprawuje Konstanty, ożeniony z księżną łowicką, Joanną Grudzińską. Wódz niesłychanie dumny z polskiej jazdy, dbający o nią bardziej niż o stacjonujące w Warszawie rosyjskie odwody, wprawdzie w Nocy listopadowej — której nową premierę dał właśnie Teatr Narodowy — już pierwszej doby ucieka tajnym przejściem z Belwederu, przerażony i wstrząśnięty buntem „niewdzięczników”, to przecież, kiedy stające przeciw rosyjskiej armii polskie wojsko (pod Olszynką liczące 45 tys. żołnierzy) zaczyna dawać łupnia oddziałom Dybicza, ponury tyran ponoć… cieszy się jak dziecko! O czym napisze Stanisław Cat-Mackiewicz w swej znakomitej książce Był bal, malującej sugestywny portret szarpanej przez sprzeczne namiętności duszy Konstantego.

OD NORWIDA DO WAJDY
Jego ucieczkę sankcjonuje notabene już 3 grudnia układ, zawarty między bratem cara a deputacją Rady Administracyjnej, zwołanej 30 listopada przez ks. Ksawrego Druckiego-Lubeckiego. Ciało to, zmierzające od chwili powołania do polubownego załatwienia konfliktu, osłabiło szanse powstania już na wstępie. A rozpoczęta dwa dni później sześciotygodniowa dyktatura rzekomego patrioty, jak powie o gen. Chłopickim pisarz i historyk Jerzy Łojek, dokonała reszty. Żadnej z ówczesnych europejskich potęg nie zależało na niepodległej Polsce w środku kontynentu. Dlatego mimo nic nie kosztujących wyrazów uznania dla waleczności Kordianów ich krwawy trud w 1830 roku obrócił się w popiół. I trzeba było jeszcze ofiar stycznia 1863 roku oraz pierwszej Wielkiej Wojny, aby spomiędzy jego warstw mógł rozbłysnąć gwiaździsty diament. Ten, o którym pisał Cyprian Kamil Norwid w słynnym wierszu.

Przywołają go Jerzy Andrzejewski w pisanej „nazajutrz po wojnie” powieści Popiół i diament oraz Andrzej Wajda w filmie rozsławiającym w świecie imię „szkoły polskiej”. „Listopad, niebezpieczna dla Polaków pora” już przez prawie dwa stulecia znaczy swój czerwony ścieg w świadomości i podświadomości narodu.