Tradycja zwieńczona sukcesem? artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Życie Warszawy” nr 29
  • data publikacji
  • 2000/02/04

Tradycja zwieńczona sukcesem?

Jerzy Grzegorzewski już dwukrotnie inscenizował Wesele Wyspiańskiego. Zawsze w momentach szczególnie dla Polski dramatycznych. Premiera, która kilka dni temu miała miejsce w Teatrze Narodowym odbywa się w zupełnie innej konfiguracji społeczno-politycznej. Nie ucieknie się więc od pytania o dzisiejszą aktualność Wesela.

W pierwszym akcie scena zostaje podzielona na dwie części. Zupełnie puste proscenium, oddzielone od głębi sceny rzędem drewnianych ram. Tutaj rozgrywa się właściwa akcja. W głębi sceny, niczym leitmotiv, pojawia się korowód stłoczonych, podrygujących w nerwowym rytmie postaci. Na obu planach panuje jednak dojmujące uczucie pustki. Osoby przesuwając się przez proscenium wydają się być zupełnie zagubione i osamotnione. Podobnie korowód w tle — to nie jest taniec wspólny, raczej stadny — zbici w gromadę goście obracają się trochę jak atomy, wokół własnej osi.

Ta alienacja przekłada się również na dialogi. Mało kto tutaj słucha drugiego, bo i też nikt tu nie przyjechał rozmawiać. To ma być wesele — na ludowo i po polsku, więc, prędzej albo później, przedzierzgnie się we „wsiową” popijawę. Pierwszy akt i zarazem pierwszy etap pijackiej euforii — dialogi wciąż jeszcze niby „górne”, ale coraz bardziej wszystkich interesuje to co „parterowe”, a konkretnie — kto z kim i kiedy na owym parterze wyląduje. Coraz bardziej opanowuje wszystkich zbiorowa histeria seksualna. Bratają się tu wszyscy. Tak intelektualiści — bo szukają ratunku przed własnym osamotnieniem, jak chłopi — bo „chłop potęgą jest i basta”.

Akt drugi to „polskie delirium tremens”, w pijackim zamroczeniu każdy spotyka się z tym, od czego chce uciec jak najdalej.

Co niespotykane u Grzegorzewskiego — w Weselu nie ma żadnych radykalnych zmian. Wszystko jest zgodne z literą tekstu i przez to może właśnie aktualne. Wyspiański uchwycił nasz „narodowy charakterek”, który okazuje się być zaskakująco odporny na działanie czasu.

Inaczej Grzegorzewski poradził sobie z „kwestią narodowo-wyzwoleńczą” w Weselu. Gospodarz, po rozmowie z widmem Wernyhory, na zastawce w lewej kulisie zapisuje kredą datę 21 XI1900. To dzień ślubu Włodzimierza Przerwy-Tetmajera z Anną Mikołajczykówną. Umieszczenie tej daty to cofnięcie teatralnego czasu. Tym samym po raz kolejny możemy, jakby w retrospektywie, przyjrzeć się narodowym „drgnieniom wolnościowym”, które prędzej kończą się „chocholim tańcem”, całkowitą narodową amnezją.

Najnowsza premiera Wesela to już trzecia realizacja tego tekstu przez Jerzego Grzegorzewskiego. Pierwsza miała miejsce w 1969 roku, druga w 1977 — w obu przypadkach był to czas dla Polski niezwykle dramatyczny. Siłą rzeczy Wesele stawało się wówczas bliskie publicystyce teatralnej, zachodziła samoczynna aktualizacja.

Dzisiejsze Wesele jest więc rodzajem podsumowania polskiej tradycji wiecznego „wybijania się na niepodległość”. Czy jest to tradycja chlubna, i czy zwieńczona pełnym sukcesem? To pytanie pozostaje otwarte.