Pułapki istnienia artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Radar” nr 8
  • data publikacji
  • 1984/02/23

Pułapki istnienia

„To ja jestem pułapką, moje ciało jest pułapką, w którą wpad­łem po urodzeniu” — mówi Franz.

Najnowsza sztuka Tadeusza Róże­wicza pozostaje w kręgu rozważań filozoficznych człowieka myślącego i poety o ludzkim bycie. Projekcja przeszłości, czas dotykalny, przeczu­cia przyszłości przenikają się, tworzą niepowtarzalny Różewiczowski obraz spraw, ludzi i świata. Im dłużej się pisarz wokół rozgląda, tym ostrzej dostrzega antynomie egzystencji, na­sze współczesne „szaleństwa”. Za przewrotnym wyznaniem poety: „Przyjmuję wszystkie warunki życia, punkt po punkcie…” kryje się wnik­liwa penetracja tych warunków, ukazywanie ich w różnych perspek­tywach, w rozmaitych konfigura­cjach. Poeta wzbogaca swoją księ­gę wiadomości dobrego i złego o ludzkim rodzaju i podsuwa nam co­raz inne wizje — wariacje na ten sam temat — losu, jaki sobie czło­wiek własnymi rękami gotuje.

W rodowodzie Pułapki wyraźnie się zaznacza fascynacja poety oso­bowością i twórczością Franza Kaf­ki. Jego biografia stała się kanwą Różewiczowskiej przypowieści o rytmie życia, a zwłaszcza o jego uta­jonych pulsacjach. Nie jest to pre­cedens, że pisarza-poetę pociąga inna wielka indywidualność. Tylko sposób, w jaki się nią zajmuje, jest znamienny.

Franz K. absorbuje poetę już od dwudziestu paru lat. Objawił się w Odejściu głodomora. W związku z tym utworem poeta odnotował w raku 1977: „Przez cały czas to­warzyszy mi uczucie niedosytu, nie­pokoju i obawy… nie obawy przed «krytyką», ale obawy przed Franzem K. Cóż tu pomoże moja dobra wola i umiejętności, których nabyłem w czasie dwudziestoletnich zapasów z teatrem i dramatem…”

Pułapka jest więc jakby dalszym ciągiem odkrywania Franza K. przez Różewicza. Ale nie mówi on w trze­ciej osobie o swym bohaterze. Sam jest wszechobecny w dramacie. Po­nad wszystko wybija się jego poe­tyka, jego widzenie świata, wzboga­cone o doświadczenia i obserwacje lat najnowszych, o to wszystko, co przyniósł czas po Franzu K. Akcja Pułapki jest rozpięta miedzy po­wszedniością a niezwykłością, real­nością a metaforą, biologią a metafizyką. Najzwyklejsze prawa życia, podstawowe reguły nabierają innych wymiarów. Różewicz widzi przenik­liwie wszystkie rozchwiania w samej jednostce i zgrzyty w mechanizmach zespołowości, od najmniejszej ko­mórki jaką jest rodzina, do więk­szych społeczności i ludzkości, która nie umie wyrzec się wojen, przemo­cy, pogardy dla jednostki. Słowa Ró­żewicza są pojemne. Jeden fakt; krótka scena mają podwójny wy­miar. Znaczą to, co znaczą, a jed­nocześnie urastają do symboli.

W Pułapce Różewicz zaskakuje nawet — co uderza w czytaniu jego sztuki — bardziej zwartą konstruk­cją dramatu, w porównaniu z więk­szym luzem (oczywiście, świadomym) kompozycyjnym poprzednich utwo­rów przeznaczonych na scenę. Mamy tutaj wyraźny zarys życia rodzinne­go w domu Kafków, tradycji, w któ­rej wyrastał Franz, różnych etapów jego życia znaczonych spotkaniami poza rodzinnym gronem, wahaniami w ocenie świata, przed którym czło­wiek nie może uciec, nie może skryć się w szafie — meblu użytecznym i jednocześnie symbolu.

Pułapkę Tadeusza Różewicza wystawił ostatnio Teatr Studio w Warszawie w reżyserii i scenografii Jerzego Grzegorzewskiego. Jest to jedna z niewielu inscenizacji, którą z czystym sumieniem można nazwać twórczą. Mamy tutaj przykład zde­rzenia dwóch oryginalnych osobowo­ści: autorskiej i reżyserskiej. Podo­bnie jak Różewicz prowadzi w Pu­łapce swoisty dialog z Kafką. Grze­gorzewski przekazuje nam swoje in­dywidualne rozumienie teatru Różewicza. I tak mamy jakby trzy kon­dygnacje Pułapki.

Inscenizator nie baczy na didaska­lia, na autorskie wskazówki po­przedzające każdy z piętnastu ob­razów Pułapki. Nie ma „pierzy­ny z grubymi poduszkami ułożo­nymi jedna na drugiej” jak chciał autor. Ani drewnianego kufra po­malowanego w kwiaty i ptaszki. Wiele tego rodzaju konkretnych sugestii reżyser pominął, dla swo­jego celu nadrzędnego: nasycenia sceny klimatem poezji.

Wszystkie osoby dramatu mają jakby czwarty wymiar, spełniają się także poza słowami i działaniami scenicznymi, noszą swoje tajemnice niedostępne dla innych. Dlatego tak trudno przeniknąć w naturę drugie­go człowieka. Własne „ja” gubi się w labiryncie napierających zdarzeń, obowiązków, przymusów. Człowiek staje się niewolnikiem przedmiotów i zatraca hierarchie wartości. Różewicz-Grzegorzewski zdają się być przejęci tymi samymi niepokojami egzystencjalnymi, już nie jedną, ale wieloma pułapkami istnienia, które każdy czas mnoży na swój użytek. Wśród wielu wątków przewija się z wielką siłą i ten, rozważający w wielogłosie — rolę twórcy, pi­sarza, czującego brzemię odpowiedzialności za taki obraz świata, jaki przedstawia.

Grzegorzewski tworzy teatr integ­ralny. Równouprawniony jest w nim znak plastyczny. Nawiązuje do kon­wencji fotografii. Rysunek bohaterów Pułapki jest jakby wyostrzony przez „wsadzanie” ich, chwilowe zastygnięcie w wielkich ramach, co skłania do tego by przyjrzeć się im bliżej, wniknąć w ich niepowtarzal­ność. Sugestywne wrażenie pozosta­wia ostatnia też przypominająca fo­tograficzny układ grupa rodzinna, szarzejąca, oddalająca się — wiecz­nie niepokojąca zagadka bytu i jego końca.

Wyrazisty styl Grzegorzewskiego objawia się również w plastycznym kreowaniu postaci scenicznych w ich fizycznym i psychicznym wizerunku. Franz — Olgierd Łukaszewicz, Matka — Irena Jun, Greta — Anna Chodakowska, Ojciec — Marek Walczewski (niezwykle sprawny, ale jedyny przerysowany w ruchu) — wszyscy mają swe cechy cha­rakterystyczne, są indywidualnościami i jednocześnie świetnie współ­grają w scenach zbiorowych.

Przedstawienie Grzegorzewskiego z jego wysublimowanym rytmem, zatrzymaniami, przyspieszeniami, napięciami, przypomina jawę i sen. Naturalna Różewiczowska obsesja wojny, lęk przed nazizmem, zostały ukazane w ostatniej scenie z opraw­cami nie w sposób naturalistyczny lecz z siłą wymowy poetyckiej.