Pomilczeć po „Pułapce” artykuł
Informacje o tekście źródłowym
Pomilczeć po „Pułapce”
„Na pewnym poziomie dzieło sztuki wie wymaga od nas ani pochwał ani ocen. Ale tylko nieliczni wiedzą o tym, inni gadają, gadają, gadają…”
To zdanie napisał Tadeusz Różewicz w swoich Notatkach do Nowosielskiego. Program do przedstawienia Pułapki, ostatniej sztuki Różewicza, wystawionej niedawno w warszawskim Teatrze Studio przypomina te różewiczowskie Notatki. Na dobrą sprawę to jedno zdanie należałoby przepisać, wytłuścić i zamieścić jako recenzję ze spektaklu.
Gdyby nie to, że to konkretne dzieło sztuki powstało w wyniku szlachetnych zapasów inscenizatora z autorem. Wybitnego inscenizatora ze znakomitym autorem. I że z tych zapasów Jerzego Grzegorzewskiego z Tadeuszem Różewiczem — jednego z najbardziej konsekwentnych twórców „teatru własnego” z, kto wie, czy nie najlepszym dziełem dramaturgicznym Różewicza — wynikł spektakl szczególny, naznaczony wyraźnie piętnem osobowości obu przeciwników. Tak właśnie: przeciwników.
Zresztą — spektakl ważny, piękny i znaczący.
I choć może wystarczyłoby posiedzieć w krzesłach i pomilczeć (Różewicz w Notatkach do Nowosielskiego: „a więc stoję przed obrazem Nowosielskiego i… milczę. Sztuka, przede wszystkim malarstwo, nie chce być opisywana…”), to przecież istnieje ewentualność, że i „gadanie” jakoś się tu może przydać. Choćby po to, by uświadomić sobie samemu parę spraw wartych głębokiego milczenia. Zanim się pomilczy. Nie mówię już o obowiązku recenzencikim, wymuszającym wręcz gadania z czytelnikami.
Zatem: Pułapka.
Opublikowana w „Dialogu” w roku 1982, po raz pierwszy wystawiona na scenie w Bergen w Norwegii przez Krystynę Skuszankę, po raz drugi we wrocławskim Teatrze Współczesnym u Kazimierza Brauna, po raz trzeci w Studio. Sztuka o życiu i osobie Franza Kafki, napisana „tradycyjnie” jako ciąg realistycznych scenek-obrazów. Sztuka o Głodomorze, Hungerkunstlerze, człowieku Osobnym, Wybranym, Profetycznym a też i o świecie obok: sytym, zwyczajnym i pozbawionym wyobraźni. Różewicza ów temat — Głodomór — pasjonuje od dawna, wraca do niego, opukuje. („Od kilku lat krążę dookoła Głodomora, robię koła coraz mniejsze, zacieśniam…” — wyznanie Różewicza w związku z własnym Odejściem Głodomora z roku 1977 przytoczone również w programie).
Było Odejście Głodomora, był poemat prozą Złowiony. I była Kartoteka — rzecz o Każdym.
Pułapka jest o Kafce ale i Głodomorze w ogóle, o artyście wśród zjadaczy chleba więc i o samym Różewiczu. Dokładniej: o artyście w wieku XX, który przeżył to, co przeżył, a sięga po Kafkę, bo Kafka to przeżyte przeczuwał. Zapowiadał.
Z pozoru: biograficza sztuka o genialnym gruźliku, który przygotowywał świat na śmierć.
W istocie — uniwersalna formuła losu artysty zarażonego śmiercią. Dla Różewicza oznacza to — artysty naszego wieku.
Elżbieta Morawiec przeczuwa w Pułapce bliski Kantorowi „teatr śmierci”. Dla niej sztuka ta jest „przezroczysta jak szkło” ale to szkło jest nową wersją Kartoteki, poskładaną w obraz zupełnie do tamtego niepodobny, w rodzinny portret mieszczański, spoza którego wyziera otchłań losu ludzkiego w XX wieku.
W tę otchłań wykreowaną wyobraźnią Kafki, takiego jakim chce go zobaczyć Różewicz, wpadają losy wszystkich chorych, młodo umarłych „innych i osobnych”, wrażliwych i skazanych. Wszyscy Żydzi z obozów zagłady ostatniej wojny i ci ukrywający się w szafach i komórkach (Kafka brzydzi się szafą, ona go mierzi, ale ojciec Kafki dostrzeże w szafie miejsce schronienia na przyszłość), wszyscy stanowiący „zwierzynę łowną”.
Przepaścista pułapka — wyobraźnia Kafki. Kafki u Różewicza, czytanego przez doświadczenia Różewicza, jego losy, miejsce w życiu, słuch moralny.
Pułapka dla krytyków: ile warstw ma Pułapka? I czy jest naprawdę o Kafce czy tylko o Różewiczu?
Odpowiedzi bezradne: o Kafce. O Różewiczu. O nas. O strachu. O śmierci. O niemożności przyjęcia życia „pogodnie” i bezproblemowo.
I o czym jeszcze? O Kafce, jego narzeczonych, rodzicach, chorobie, egoizmie i egotyzmie. Jaki to egoizm i egotyzm — człowieka wybranego, chorego czy skazanego?
No, więc o czym jest ta Pułapka?
Można zaczynać wszystko od początku: o Franzu Kafce, o artyście pośród głuchych i ślepych na to, co ku nam idzie. A cóżże idzie?
Jakiś kres, śmierć, koniec, apokalipsa? Owszem, można i tak to nazwać. Albo tylko jak Nałkowska: ludzie ludziom gotują takie losy. Gotują, zgotowali — zgotują? Więc co, oskarżenie o znieczulicę nas wszystkich, całej cywilizacji wojen światowych?
No właśnie. Pora pomilczeć.
Pułapka — sztuka „zwyczajna”, realistyczna i pełna pytań niepokojąco metafizycznych. Zanurzona po uszy w etyce, poetycka, choć niby prozą, opukująca niestrudzenie przysypaną pragmatyzmem życia codziennego samoświadomość moralną „naszego współczesnego”.
Przy tym ów „współczesny” to mieszkaniec epoki Kafki i Różewicza, poeta pierwszej, drugiej, może przyszłej trzeciej wojny światowej, zbierający jak czujnik elektryczny sygnały czasu porażonego śmiercią.
Bodajże już to napisałam: cywilizacja wojen nowoczesnych. I bodajże o stan świadomości (czytaj: kalectwa duchowego) człowieka takiej właśnie cywilizacji chodzi poecie.
Wszystko inne zawarte w Pułapce jest zaszyfrowane na różnych piętrach znaczeń „ każdemu wedle jego wrażliwości, wyobraźni i sumienia. Dostrzeże ile zechce i na ile będzie go stać.
Prawdziwa pułapka na widza i czytelnika.
Ala i na inscenizatora. Jerzy Grzegorzewski usiłuje nie wpaść w nią. Chce pozostać sobą, zrobić z Pułapki teatr totalny, swój, od lat ten sam, autonomiczny teatr destrukcji, w którym każda myśl zastyga w pół drogi w formę pozornie pustą, piękną i martwą, ale ta martwota właśnie daje efekt życia. Niesamowitego dosyć, odbitego, wtórnego i nieautentycznego.
Jerzy Grzegorzewski ma swoją widownię — tę, która go lubi i rozumie — i nigdy nie stara się „ułatwić” swojej sztuki szerszym grupom widzów. Elitarny i doskonale zamknięty we własnym świecie wyobraźni precyzyjnie posuwa się krok za krokiem w kierunku raz obranym. Coraz dalszy od realizmu, coraz bardziej syntetyczny, urzeczony pięknem czystej formy, możliwościami sceny, jej przestrzenią układami, konwencją. Zafascynowany procesami rozpadu, zamierania, blaknięcia i jałowienia. Jedyny w teatrze polskim człowiek, który potrafi zademonstrować dokładnie ideę pojęcia nic. Obsesjonista własnych motywów i rekiwizytów. Tenże Jerzy Grzegorzewski bierze na warsztat Pułapkę i tamte histerie Kafki Głodomora są jak piasek na szkle dla inicjatora unikającego dotąd wszelkich jaskrawości, tonującego kontury i kanty.
Różewicz nie poddaje się żadnej tonizacji, poprzez delikatne artystowskie układy scen przeziera żywe mięso i Pułapka triumfuje.
Nie, nie chcę napisać, że wygrał Tadeusz Różewicz, a przegrał Jerzy Grzegorzewski. Wygraną jest przedstawienie pełne podskórnych wibracji, rytmów przyduszonych, piekielnie ekscytujące, choć niby całe w pastelach, mrokach i cieniach. Jest rozpad, owszem, ale nie-„grzegorzewski” wcale, chorobliwy jakiś i pełen rumieńców gruźlika. Ten rozpad, niejako naturalny w Pułapce (Kafka i jego choroba) to zaledwie jedna warstwa. W drugiej do widza dociera różewiczowskie zaproszenie do obejrzenia własnych sumień, różewiczowska metoda oswajania śmierci. I różewiczowski bunt przeciwko zbiorowemu usypianiu na bombie.
Właściwie to wszystko co najważniejsze. Zanim pomilczę, jeszcze tylko ta uwaga: rzadko u Jerzego Grzegorzewskiego aktorzy tworzą kreacje, zwykle są oni zredukowani do sygnałów jakichś idei, spraw postaw. W Pułapce są kreacje, choć role okrojono, tekst poprzestawiano i skrócono, co zresztą nie ma wiele do rzeczy.
Kreacja królewska to Greta Anny Chodakowskiej. Inna niż w sztuce, a przynajmniej inna niż można byłoby sądzić na podstawie czytania tekstu. Rewelacyjna: dźwigająca na barkach cały bagaż życia jakie znamy, niestrudzenie ludzka i naturalna, dobra i traktowana przez los jak ochłap. Greta jest cała z cywilizacji życia naznaczonego apokalipsą i szarością. Twarda i dumna. Takiej roli Anny Chodakowskiej nie oglądałam dawno, a miała w swym dorobku wiele ról świetnych i trudnych.
Narzeczoną Kafki, Felice, gra bardzo naturalnie Elżbieta Kijowska i jest to także naturalność współczesnej nam mieszczanki osaczonej pułapkami życia.
Marek Walczewski i Olgierd Łukaszewicz to — Kafka senior i Kafka Franz. Franz Łukaszewicza jest tu łudząco podobny do fotografii Kafki, stąd zapewne ten jego (gościnny) występ w Studio. Gra neurastenika i egoistę, nadwrażliwca i słabeusza, jego wielkości widz musi się domyślać z reakcji innych postaci. Ale ten Kafka jest inny, inny niż wszyscy. Łukaszewicz tę inność umie wygrać i tym wygrawa postać. Mimo wszystko.
I tym razem naprawdę dosyć „gadania”.