Niespodziewany Rittner artykuł

Informacje o tekście źródłowym

Niespodziewany Rittner

Ostatnie (z 1996) wydanie dramatów Tadeusza Rittnera zawiera tylko sześć sztuk: W małym domku, Odwiedziny o zmroku, Głupi Jakub, Człowiek z suflera, Lato, Wilki w nocy. Autor wyboru, Zbigniew Raszewski, wyraził pogląd, że „to chyba cały Rittner żywy”, ale nie krył, że nawet te dramaty „przeżywają dziś najgorszy okres”. Kiedy Raszewski to pisał, trudno było przewidzieć, że tak szybko wyczerpią się antyiluzyjne pomysły inscenizatorów i do łask powróci dziewiętnastowieczny realizm i psychologizm. Czy jednak wraz z tą nową modą i Rittner może liczyć na nowe powodzenie?

Tragedia Eumenesa nie została zaliczona do „żywych” utworów Rittnera. Wystawiona w 1920 w Burgtheater w Wiedniu i w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie, doczekała się jeszcze dwóch realizacji: w Reducie w 1922 i ponownie w Burgu w 1933. Dotąd spoczywa w rękopisie, a opinia, jaką o niej wydał Raszewski, jest mało zachęcająca. Co prawda Lesław Eustachiewicz głosił swego czasu pochwałę Tragedii… („Dialog” 1961, nr 9), ale dopiero niedawno zainteresował się nią Teatr Ziemi Łódzkiej, który za obecnej dyrekcji Jana Perza wykazał się już paroma prapremierami (Giordano Bruno Rogacz mimo woli, Hedda Zinner Diabelski krąg, Anatol Łunaczarski Don Kichot wyzwolony, Ivan Bukovćan Serce Luigiego), bądź też przypomnieniem dawno nie granych sztuk (Kazimierz Zalewski Przed ślubem, Aurelia Urbańska Podlotek, Bolesław Czerwieński Niewolnik).

Od razu trzeba powiedzieć, iż tym razem teatr odniósł prawdziwy sukces. Najwięcej zaś przyjemności dostarczył sam Rittner. Okazało się bowiem, że jego opowieść o nie istniejącym w rzeczywistości poecie greckim, Eumenesie, któremu bezustannie ktoś przeszkadza w pisaniu tragedii, nie jest pozbawiona prawdziwego talentu. Wyraża się to w żywym dialogu, odsłaniającym ludzkie namiętności i ambicje, w niewymuszonym dowcipie, w odświeżeniu starego komediowego chwytu, jakim jest teatralna przebieranka (bardzo udana scena spotkania Eumenesa z Tyranem udającym niewolnika!), a nade wszystko w dobrotliwej ironii, z jaką Rittner traktuje świat i ludzkie poczynania. Dystans ów zaznaczył się najwyraźniej w odnalezionym niedawno przez Stanisława Kaszyńskiego epilogu do Tragedii Eumenesa. Teatr zagrał ten epilog nie kryjąc, iż zawiera on komentarz do dziejących się wcześniej na scenie wypadków. Aktorzy wychodzą więc na proscenium, zapowiadają, że będzie to „Wieczór” estetyczny. Mała scena, czyli Epilog do Tragedii Eumenesa i siadają twarzami do widzów, prowadzą bardziej rozmowę z publicznością aniżeli z sobą, po czym wstają i zastygają w ukłonie.

Epilog, jak się zdaje zadecydował także o formie całego spektaklu. W ostatnim słowie Eumenes nakazuje wszystkim przeżyć jego sen i to żądanie zrealizowali i reżyser, i scenograf, i aktorzy. Fikcja miesza się z rzeczywistością tak bezustannie, że nie wiadomo na dobry ład, co się dzieje naprawdę, a co powołała do życie jedynie wyobraźnia Eumenesa. Tę możliwość pomieszania światów sugeruje zresztą Rittner na samym początku sztuki.

„Kiedy podnosi się kurtyna, po prawej stronie, na niskiej sofie, pod oknem, leży Eumenes w takiej pozie, jakby głęboko myślał albo śnił z otwartymi oczyma.”

W Teatrze Ziemi Łódzkiej spełniono co do joty to życzenie Rittnera. Nie wysłuchano tylko prośby, by akcję umieścić w trochę „fantastycznej” (może nieprawdopodobnej) „Grecji starożytnej”. Jerzy Grzegorzewski, występujący tu jako scenograf, sofę z Eumenesem wstawił do secesyjnego saloniku, nawiązując tym samym do miejsca i czasu, w którym powstała komedia Rittnera. Salonik ten nie jest kopią, swobodnym przetworzeniem go stylu. Za budulec posłużył plątane krzesła i fotele. Ich owalne siedzenia przytwierdzono w paru rzędach do ścian, a z giętkich oparć zbudowano pośrodku kratę, służącą jednocześnie za drzwi i okno. Z tych samych elementów zrobiono nieliczne meble. Całość uderza niezwykłą prostotą, pomysłowością i funkcjonalnością. Rozsunięcie na boki ścianek w głębi i dostawienie ławeczki (sofa jest przez cały czas!) zamienia salonik w ogród Centuriona. Wstawienie zaś do kraty róży wiatrów przenosi nas od razu na okręt piratów. Ta prostota nie przywodzi tym razem na myśl warunków, w jakich przychodzi teatrowi pracować w objeździe, lecz została jak gdyby wysnuta z Eumenesowego snu.

Dobrym pomysłem reżyserskim było powierzenie czwórce aktorów (Janusz Dziubiński, Tadeusz Trygubowicz, Kazimierz Jaworski, Kazimierz Michalski) podwójnych ról: członków towarzystwa patriotycznego i piratów. Dzięki temu posunięciu, jak chce Jan Perz, „prześladowcy zmieniają tylko kostiumy, ale pozostają tymi samymi ludźmi”. Kiedy aktorzy pojawiają się po raz pierwszy, ubrani są w czarne peleryny, do których doszyto czarne kapelusze o szerokich rondach (przy ramionach i plecach). Przypominają wówczas drapieżne ptaki krążące wokół ofiary. Potem zaś wyglądają jak prawdziwi piraci — w długich butach, chustkach na głowie i świecidełkach. Kogo zaś może przypominać, i w kostiumie i w sposobie bycia, Kykilos (Tadeusz Teodorczyk), sprawujący w imieniu brata okrutne rządy? Oczywiście, księcia Konstantego! Sen rządzi się tutaj prostą do odczytania logiką i porządkiem. A ponieważ Eumenes przypisuje sobie boskie prawo powoływania do życia i gubienia istnień, zatem postać poety jest w przedstawieniu najbardziej dynamiczna. Grający Eumenesa Zbigniew Bielski, niezmiernie ruchliwy, mówi i gestykuluje z wielką pasją, a na krzesło lub ławkę wskakuje z młodzieńczą werwą. Nie ma w nim cienia tragizmu, niecierpliwi się tylko, kiedy mu wciąż przeszkadzają w pisaniu tragedii, a wszystkie niepomyślne dla siebie okoliczności traktuje jako doświadczenie, które będzie mógł spożytkować w pracy pisarskiej. Jest bardzo chłopięcy, co uzasadnia nie tylko miłość, ale i opiekuńczą czułość wdowy Titelii. Przy Bielskim Barbara Dzido-Lelińska (Titelia) jest rzeczywiście „bardzo duża”, jak chciał Rittner. Nad Eumenesem góruje nie tylko wzrostem, ale i obfitością kształtów, wyłaniających się ze śmiałych rozcięć aksamitnej czarnej sukni. To chyba najlepsza rola tej aktorki. Zresztą wszyscy wykonawcy przyzwoicie wywiązali się z najważniejszego zadania: nie gubią dowcipu, mówią szybko i lekko.

Teatr Ziemi Łódzkiej zmienił tytuł komedii Rittnera na Prawdziwą miłość Eumenesa. Miał w tym poprzedników. Wspomniane wcześniej przedstawienie w Burgtheater także szło pod zmienionym tytułem Seine wahre Goliebte (Jego prawdziwa ukochana). Jan Perz w programie teatralnym tłumaczy, że tytuł, jakim autor opatrzył sztukę, jest mylący: „Mógłby on bowiem sugerować, że sama sztuka jest tragedią, podczas gdy w rzeczywistości jest komedią”. Nie podważając słuszności tego stwierdzenia, nie należy chyba przemilczeć innych, równie ważnych powodów, dla których słowo „tragedia” zastąpiono słowami „prawdziwa miłość”. Nie ma co kryć, iż tragedia i tragizm mają mniejsze wzięcie niż farsa czy melodramat. Teatrowi Ziemi Łódzkiej, obchodzącemu właśnie 25-Jecie, wypada życzyć, aby doczekał się prawdziwego sukcesu na wszystkich postojach swojego objazdu.