NASZYM ZDANIEM. Tak zwana ludzkość w obłędzie artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Dziennik Polski” nr 34
  • data publikacji
  • 1995/02/09

NASZYM ZDANIEM. Tak zwana ludzkość w obłędzie

WYJĄTEK DLA FILMU WYJĄTKOWEGO. Robimy teraz odstępstwo w tej rubryce, odchodząc od repertuaru kinowego na rzecz telewizyjnego, ale też okazja jest szczególna: dziś o godz. 21.35 program II TV pokazuje Ucztę Babette i trudno sobie wyobrazić, aby ktokolwiek chciał pozbawić się przyjemności jej oglądania. To nagrodzony Oscarem najlepszy film zagraniczny roku 1988 w reżyserii Gabriela Axela, wskrzeszający sławne niegdyś tradycje kinematografii duńskiej.

Zrealizowany został na podstawie opowiadania Karen Blixen, małej perły w twórczości autorki Pożegnania z Afryką. W surowym pejzażu u wybrzeży Morza Północnego, w purytańskiej społeczności protestanckiej, pojawia się przybysz z innego świata: Francuzka (Stephan Audraa), kierowniczka hotelowej kuchni, która wszystkie pieniądze wygrane pewnego dnia na loterii przeznacza na wydanie uczty.

Wielkie dzieło sztuki kulinarnej, pokazane z całą zmysłowością i plastycznością, staje się kulminacją filmu, który obrazując dwa różne style życia, przekształca się nieoczekiwanie w przypowieść o ludzkich wyborach, o przeznaczeniu, o szczęściu, o miłości. Namawiamy — weźcie Państwo udział w uczcie Babette!

***

CIĘŻKO I NUDNO. Natomiast wracając do kina, nie polecamy filmu Kaspar Hauser. W materiałach reklamowych przeczytaliśmy, że to „wielkie kino” (nagroda festiwalowa w Locarno) i „thriller polityczny”. W Locarno nie byliśmy, ale oglądając film u nas, żadnego nastroju „thrillera” nie odczuliśmy.

Wolimy już pozostać przy wspomnieniu klasycznej Zagadki Kaspara Hausera w reżyserii Wernera Herzoga sprzed 20 lat — tam ów nieszczęśnik, więziony w lochu i powoli przywracany normalnemu życiu, był ofiarą mieszczańskiego społeczeństwa i cywilizacji; tu — jest obiektem rozgrywek politycznych i dynastycznych.

Nie wyjaśnione nigdy do końca dzieje tej autentycznej postaci z pierwszej połowy XIX wieku przedstawiono w formie przegadanego teatru, z niemiecką osadnością, ciężko i nudno.

TAK ZWANA LUDZKOŚĆ W OBŁĘDZIE. To tytuł niezachowanego, prawdopodobnie ostatniego dramatu Stanisława Ignacego Witkiewicza, napisanego w 1938 roku. Reżyser przedstawienia w Starym Teatrze, Jerzy Grzegorzewski, wykorzystał to wiele mówiące zdanie jako pretekst do stworzenia scenariusza spektaklu z pogranicza koszmarnej sennej zjawy, narkotycznej wizji i prawdziwych, choć — paradoksalnie — najmniej w całej tej opowieści logicznych, historycznych wydarzeń: kanwą stały się tu dramatyczne przeżycia Witkacego po wkroczeniu do Polski Armii Czerwonej, zakończone jego samobójczą śmiercią.
Postaci Grzegorzewskiego nie mają jednej twarzy: jak na znanym zdjęciu najbardziej oryginalnego polskiego dramaturga, składają się z lustrzanych, wykrzywionych odbić, „wariacji na temat”.

W pamięci widza pozostaną też na pewno po obejrzeniu przedstawienia świetne kreacje aktorskie gwiazd Starego Teatru: w rolach głównych można zobaczyć tu: Beatę Fudalej, Annę Dymną, Dorotę Segdę, Jerzego Bińczyckiego, Jana Nowickiego, Jerzego Stuhra i Andrzeja Kozaka.

A absolutnie bezkonkurencyjne są Elżbieta Karkoszka i Izabela Olszewska, wprawdzie tylko w epizodzie dwu ciotek-narkomanek, ale jest to epizod wyjątkowo smakowity.