Nad „Nie-Boską” Grzegorzewskiego artykuł

Informacje o tekście źródłowym

Nad „Nie-Boską” Grzegorzewskiego

[Dyskusja o przedstawieniu Nie-Boskiej Komedii Zygmunta Krasiń­skiego w Klubie 1212 we Wrocławiu, z udziałem prof. dr Marii Janion oraz nauczycieli polonistów i młodzieży]

Maria Janion: Krasiński napisał dramat i do czytania, i do grania w teatrze. Należy się zastanowić nad tym, czy nie są to w jakimś sensie dwa odrębne teksty? Mówiąc tak oddzielam bardzo wyraźnie lite­raturę od teatru, ale sądzę, że weszliśmy już od dawna w epo­kę, która zakłada tak rozumianą suwerenność teatru — jego autonomiczność, która nie dozwala, by teatr był ilustracją li­teratury. Jeśli niektórym filmom udało się radykalnie zerwać z ilustrowaniem literatury, jej „ekranizacją”, to czy teatrowi rów­nież może się coś takiego po­wieść? Oczywiście, teatr znaj­duje się w dużo trudniejszej sytuacji niż film, bowiem film jest sztuką nie tylko „nowożytną” ale i „nowoczesną”, zaś teatr jest nie tylko „uskrzydlony”, ale i obcią­żony wielowiekową tradycją swej literackości i z trudem wydoby­wa się z czegoś, co może być określone jako stereotyp odbio­ru. Ten stereotyp jest bardziej literacki niż teatralny.

Czy zatem przyznajemy tea­trowi prawo do teatralności? Od odpowiedzi na to pytanie będzie w dużej mierze zależała ocena inscenizacji Jerzego Grzegorzewskiego. O co zapytamy reżysera, za pomocą jakich kryteriów zechcemy go sprawdzić? Czy zastanowimy się nad tym, jak przełożył dramat literacki na teatr, jakimi posłużył się reguła­mi „translacji” z języka literac­kiego na język teatralny? Czy zastanowimy się nad tym, jakie on nam przedstawił żywe obrazy jako ilustrację do dramatu? Czy też zapytamy go o to, czy stworzył ekwiwalent, równoważnik dzieła literackiego w swoim, dzie­le teatralnym?

Przy czym w wypadku tworze­nia owego ekwiwalentu nie idzie mi bynajmniej o to, że re­żyser — jak się to zjadliwie po­wiada — „ma pomysły”, że tekst (a tu chodzi o tekst klasyczny, tekst kanoniczny, tekst „święty”, opatrzony odpowiednią w Polsce aurą wieszczości), że tekst taki traktuje on z lekkomyślną nie­frasobliwością, jako tzw party­turę dla swoich popisów „na osnowie”, „na podstawie” drama­tu literackiego i że właściwie postępując tak odbiera autorstwo temu, kto tekst stworzył. Otóż mówię od razu — nie. Nie o to mi idzie, inaczej pojmuje ów ekwiwalent, przede wszystkim jako nie ilustracyjną wierność zasadzie przedstawionego dra­matu.

Po takim postawieniu spra­wy wyłania się kwestia następ­na: chodzi mianowicie o zestaw problemów, jakie nastręcza sama Nie-Boska Komedia. Czy Nie-Boska Komedia jest dramatem o rewolucji, czy jest dramatem o poecie? Czy można te sprawy traktować rozłącznie? Słowem — zapytamy: o czym to jest?

Poezja pojawia się w Nie-Boskiej w różnych znaczeniach i na rozmaitych poziomach: hra­bia Henryk jest poetą. Żona jego stała się poetą, Orcio jest poetą, Pankracy liczy na to, że zdobę­dzie hr. Henryka, gdyż ten jest poetą, co chwila poezja jest bło­gosławiona lub przeklinana, i wreszcie: „Dramat układasz…” Fantazmat rewolucji, tak, żywi się konkretnymi wydarzeniami i wyobrażeniami historycznymi, ale zarazem jest on najbardziej osobistą i symoboliczną treścią życia duszy poety Hrabiego Hen­ryka, bohatera wieku, wieku XIX. No, ale być może również boha­tera naszego wieku.

Zastanawiając się nad tym, o czym jest Nie-Boska, powiedzmy dalej, że ten poeta jest roman­tyczny, więc wewnętrznie skłócony, jest tragicznie zawieszony między spokojnym, bezgrzesznym, pełnym miłości, pokory i pojed­nania życiem domowym, rodzin­nym (które dla romantyków nie było przecież nigdy ideałem), a majakami zbuntowanego roman­tyzmu. Wśród nich chyba naj­ważniejsza jest „Dziewica, ko­chanka poety”. Mamy tu do czynienia znów z pewnym, fantazma­tem, z pewnym symbolem, z ro­mantyczną absolutyzacją miło­ści. Krasiński obsesyjnie prze­ciwstawił „kochankę” — „żonie”. Czynił to i teoretycznie, i prak­tycznie! Tylko któraż miała być w końcu aniołem? Niezmiernie dwuznaczne przemieszanie demonizmu i anielstwa w dwóch ko­bietach Poety widoczne jest w części pierwszej Nie-Boskiej, a i potem, w życiu Krasińskiego to się różnie układało.

I ostatnia kwestia: ten dramat jest romantyczny. Co to znaczy? To znaczy przede wszystkimi, że jego lektura, zarówno lektura li­teracka jak teatralna, nie może być lekturą realistyczną. Czyli, że niedopuszczalne jest narzucanie odczytania tak bardzo romantycz­nego utworu, jakim, jest Nie-Boska Komedia, wedle realistycz­nego kanonu. Trzeba nauczyć się czytać i odbierać romantyków jak romantyków.

A oto cechy najbardziej zna­mienne dla poetyki romantyzmu. Przede wszystkim jest to pod­miotowość. W sensie uwydatnia­nia, wyjaskrawienia nawet — podmiotowego punktu widzenia. Dalej: wizyjność, nastawienie na swobodę wyobraźni, często oniryczność. Dramat romantyczny posługiwał się tzw. formą otwar­tą, której (w moim przeświad­czeniu) wprost niezwykłym prze­jawem jest Nie-Boska Komedia.

Dla formy otwartej charakte­rystyczna jest budowa luźna, wieloosiowa. Przedstawia ona całość w wycinkach, w przeciw­stawieniu do zasady rządzącej formą zamkniętą, która pokazuje wycinek jako całość. Formę otwartą cechuje wielowątkowość, różnorodność, rozproszona, asyme­tryczna wielość akcji, przestrzeni i czasu. Dramat o formie otwar­tej posługuje się najczęściej techniką zmieniających się punktów widzenia, często operuje frag­mentarycznymi, luźnymi scenami wiążącymi się na zasadzie aso­cjacji. Tym właśnie scenom mo­że brakować wyrazistego związ­ku przyczynowego, co jest nie do pomyślenia w utworze reali­stycznym. Trudno tutaj mówić w ogóle o jakimś regularnym roz­woju akcji, regularnym w sensie „linearnym” — tak jak w utworze realistycznym. Liczne wątki biegną równolegle obok siebie, rolę integrującą pełni naj­częściej określona postać drama­tyczna, bohater, to co Niemcy na­zywają „das zentrale Ich”, cen­tralne ja. W dramacie Krasińskie­go to „centralne ja” mamy w po­staci Hrabiego Henryka.

W dramacie o formie otwartej ruch zdania skacze od punktu do punktu, właściwie jak gdyby bezustannie recypując rzeczywi­stość jako stale zmieniającą się, stale obracającą się, zresztą nie wokół tylko jednej osi, ale wielu osi. Ten ruch zdania, skaczący, a jednocześnie zawierający w so­bie pewien określony rytm, jest w Nie-Boskiej Komedii bardzo wyraźny, czasem nawet drażnią­cy przy lekturze dramatu. W za­pisie graficznym Nie-Boskiej Komedii góruje pauza ( to jest chyba najczęstszy znak interpunkcyjny w tekście). To właśnie pauzy wyznaczają niesłychanie skomplikowany układ dźwięków i mil­czenia w tym dramacie. Samoist­ne sceny przedstawiają całość w wycinkach, zaś pauzy są po to, by ujawniać, że świat Nie-Boskiej z każdym zdaniem się wali. Każde następne zdanie jest jak gdyby odbudowaniem tego świa­ta od początku. By przedstawić obrazowo: taki jest niesamowity ruch w tych zdaniach, takie jest w nich przeczucie katastro­fy. A zawsze z punktu widzenia bohatera, w którym skupia się całość przeżycia rzeczywistości tak wielościowej i tak katastro­ficznej. No, a teraz mówmy o Nie-Boskiej Komedii na scenie T. Polskiego. Bardzo proszę o ujawnienie tego wszystkiego, co Państwa nurtuje w związku z tym przedstawieniem.

Rafał Węgrzyniak (uczeń III LO we Wrocławiu): Krasińskiemu wielokrotnie odmawiano miana trzeciego wiesz­cza i genialności. Poetyce drama­tu przypisywano częstokroć pew­ną kiczowatość. To jeszcze często funkcjonuje w naszej świadomo­ści. Np. Swinarski w swojej in­scenizacji Nie-Boskiej ironią skompromitował jej poetykę, fantazmaty Krasińskiego objawił jako śmieszność i kiczowatość. Natomiast wrocławska insceniza­cja Jerzego Grzegorzewskiego wydaje mi się utrzymana w du­chu Krasińskiego i w poetyce ro­mantycznej.

Teatrowi trzeba przyznać pra­wo do suwerennego języka. Myś­lę, że w przedstawieniu tym jest nie tylko Krasiński, lecz jest też jego esej Teatr i jego dżuma. A w nim oniryczna wizja katak­lizmu zbiorowego, katastrofy, ja­ka zabija miasto. Gdy prof. Janion przytaczała wstrząsający obraz rewolucji, wydały mi się te dwie wizje niezwykle zbieżne. Zaryzykowałbym twierdzenie: tak jak Artaud postulował stworzenie suwerennego języka teatru, tak Grzegorzewski je spełnił. Nie tylko w tym przedstawieniu, we wcześniejszych także.

Roman Arasimowicz (wi­zytator Kuratorium Oświaty i Wychowania): Chciałbym nawiązać do Pani eseju Czyn i klęska, w którym mówi Pani o związkach między Nie-Boską a tym motywem oczyszczenia, oraz do tego, co ko­lega przed chwilą napomknął: o Artaudzie, a także o Genecie, psychodramie, o Grotowskim pew­nie. W tym kontekście można by zapytać, czy przedstawienie Grze­gorzewskiego nie jest jak gdyby kontynuacją tych przeświadczeń, które usiłują teatrowi przypisy­wać rolę oczyszczającą. Tzn, czy te wszystkie ciemne strony, które w nas tkwią, rozmaite niepokoje, czy nie znajdują odbicia w wizji teatralnej. Wówczas oczywiście dramat klasyczny będzie tylko pretekstem do snucia jakiegoś dramatu współczesności, dla której Krasiński jest tylko kanwą. Ale… Właśnie, ale.

Mój dramat jako odbiorcy te­go przedstawienia, a przecież równocześnie nauczyciela, polega na tym, że stało się coś najgor­szego w przypadku moim, oso­bistym, co się może stać w kon­takcie ze sztuką. Wyszedłem z premierowego przedstawienia kompletnie obojętny. Ani nie mogłem niczego dobrego powie­dzieć, ani nie śmiałem powie­dzieć niczego złego. Nie śmia­łem, bo — znając dotychczaso­we realizacje tego reżysera (choćby świetny Ślub) i wiedząc o jego wizji teatru — rozumia­łem ten spektakl. Rozumiałem, ale zupełnie nie przeżywałem. A z kolei, jako nauczyciel, musia­łem przy młodzieży zająć jakieś stanowisko wobec tego przedsta­wienia. Mogłem być albo nie­szczery (co jest najstraszniejsze w zawodzie nauczycielskim), bajać coś pozytywnego, uciekać od sedna, albo przyznać się do obojętności. Oczywiście, przyzna­łem się.

Spektakl ten swoimi piękno­ściami, które tak świetnie wy­punktował Opalski w „Życiu Li­terackim”, a nawiązała do tego Anna Schiller w „Kulturze”, po­rywa znawców. Oni zawsze będą cenili wysoko teatralne piękno­ści. O to nie mam pretensji. Ale powtarzam raz jeszcze: o co tam chodzi? To znaczy: jeśli mamy przeżyć lęk i niepokój, to przed czym? Nie wydaje mi się, żeby to przedstawienie w sposób wy­raźny zarysowało przede mną te lęki i żeby mi cokolwiek na ten temat odpowiedziało. Może je­stem głuchy.

Rezerwuję sobie prawo zabra­nia głosu raz jeszcze.

Zofia Szymańska (polonistka w Technikum Budowla­nym nr 3): Miałam podobne trudności z wyjaśnieniem młodzieży, o czym była Nie-Boska oglądana w Teatrze Polskim. Uczniowie znali tekst, a po przedstawieniu nie umieli zdać sprawy z tego, co wi­dzieli. Duży kłopot sprawiała sła­ba słyszalność. Już do ósmego rzędu prawie nic nie docierało. Czy przedstawienie miało być tylko szeregiem obrazów pantomimicznych? Jeśli tekst ma speł­niać jakąś rolę, powinien być słyszalny. Czy jest to kwestia takiego ustawienia aktorów, a więc zamierzenie reżysera świadome, czy ogromnego teatru, tzn. widowni, w której ginie sło­wo?

Miałam duże trudności, by przekonać młodzież, że pan Grzegorzewski był konsekwentny w swych założeniach, gdy chodzi o realizację tej sztuki.

MJ: Czy mogłaby Pani powiedzieć, jakie momenty budziły największą trudność interpreta­cyjną?

ZS: Ta fragmentaryczność. Trzeba było tłumaczyć znaczenie poszczególnych obrazów, przypomi­nać je. Oni podczas przedstawie­nia, patrząc, nic nie widzieli. Nie wiem, od czego to zależy, nie umiem na to odpowiedzieć. Czy zmęczyła ich ta trudność, zawiłość?

MJ: Powiedziała Pani rzecz ważną: patrzyli i nie widzieli. To by więc może oznaczało, że zaćmiewał ich pewien stereotyp odbioru: zazwyczaj w teatrze śledzi się następstwo zdarzeń, a ponieważ w tym przedstawieniu nie do­strzega się podobnych ciągów „li­nearnych”, wobec tego uwaga słabnie, obumiera. Trzeba by roz­ważyć: w kontekście jakich in­nych przedstawień teatralnych odbywała się recepcja Nie-Bos­kiej? A także; jaki wpływ na taką recepcję Nie-Boskiej może mieć tzw. kultura telewizyjna?

Telewizja nastawiona jest na to, żeby uniemożliwić skupienie. Szybkość, ruch, zmiana i pragnie­nie zmiany — oto co w moim przeświadczeniu jest bardzo niebezpieczne: wytłumia postawy kontemplacyjne, powoduje nie­możność skupienia się. Zaś to przedstawienie zostało zrobione tak, żeby przebiegało w atmosfe­rze skupienia emocjonalnego, in­telektualnego. Teatr Grzegorzewskiego pomyślany jest po to, byś­my mogli usłyszeć głosy te, które idą ze sceny oraz te, które od­powiadają im w nas. Tu tworzy się rezonans naszej rozmowy wewnętrznej z tym, co się dzieje na scenie.

Teresa Staszelis (nauczy­cielka z LO w Oleśnicy): Właśnie. Czemu scena jest taka pusta? Czemu arystokracja siedzi prawie niewidoczna i nie­słyszalna? W ostatniej scenie, plastycznie bardzo pięknej, Hra­bia Henryk mówi tak cicho i tak niewyraźnie, że cały sens ważnej kwestii: „poezjo, bądź mi prze­klęta” umknął.

Zbigniew Skarul (uczeń I LO): Nigdy nie odważyłbym się po­stawić zarzutu, że Grzegorzew­ski rozmija się z tekstem Nie-Boskiej, czy mówi coś innego. Ale czy reżyser zrobił ten sce­nariusz — a w ślad za tym spektakl — tak, że dociera do odbiorców? Nie rozumieli oni, ale też nie odebrali go w sposób emocjonalny. Chciałbym posłu­chać głosów „za”, aby się prze­konać do tego przedstawienia, bowiem mam wewnętrzne prze­konanie i pewien niepokój, że coś tu nie tak.

Małgorzata Krauz (uczennica X LO): Jestem Nie-Boską Grzegorzew­skiego zachwycona. Zachwyciła mnie w tym przedstawieniu nie tylko końcowa scena, którą wraz z dużą grupą kolegów odczyta­łam jako koncepcję na życie: humanizm ideą zbawczą świa­ta. Zafascynowała mnie całość. W tej Nie-Boskiej wszystko rozpatrywane było z punktu wi­dzenia Hrabiego Henryka; on dokonuje tu autoanalizy i z jego punktu widzenia oceniane są wszystkie wypadki. Wspaniale to było przeprowadzone — zwolniony rytm, możliwość rozważenia wszystkich problemów, jakie niesie spektakl, w spoko­ju, bez gwałtownych emocji i za­cietrzewienia, z dystansu. I co jest według mnie najważniejsze: mimo że Grzegorzewski znacznie tekst skrócił, to przecież przekładając go na scenę wszystko w nim ujął, nie pominął niczego, skupił i scalił.

RW: Skąd te nieporozumienia? Mo­że wywodzą się stąd, że reżyser sądził, iż dramat ten jest zado­mowiony w naszej świadomości zbiorowej jako kanoniczne dzieło lektury, utwór kreujący świado­mość narodową? Wystawienie dramatu ma wówczas służyć uaktywnieniu pamięci.

MJ: Jest tam wiele znaków spoza tekstu Krasińskiego, ale znako­micie z nim korespondujących. To jest właśnie wspaniałe w dzie­le Grzegorzewskiego.

RW: Te wszystkie wyciszenia, niewidzialności, resztki dramatu, dają jednak wyobrażenie o ogro­mie tej budowli. Grzegorzewski chciał uniknąć czynności repro­dukcyjnej, pragnąc być twórcą swobodnym, także z innej przy­czyny. Z powodu takiego widze­nia świata, które jest roman­tyczne, potrzebuje zatem de­strukcji. Chcąc tworzyć teatr ni­szczy dzieło, by na gruzach jed­nego tworzyć nowe, własne. Tylko w ten sposób może uzy­skać pole dla własnej wolności, swobody twórczej.

MJ: Przeczytałam też egzemplarz reżyserski i mogę zdecydowanie stwierdzić: tu nie ma czegoś, co można by nazwać niszczeniem. Przeciwnie. Jest działalność syn­tetyzująca, dbałość o to, by nie pominąć niczego, co — w trafnym rozumieniu Grzegorzewskiego — składa się na istotę Nie-Boskiej. Następuje scalenie wątków i sensów, ułożenie ich w całość, która jest całością równoważną dla ca­łości Krasińskiego. A nawet wię­cej. W sztuce romantycznej za­wierają się pewne możliwości, które są możliwościami nie speł­nionymi. Nie spełnionymi — w naszej lekturze. Tam jest więcej powiedziane, zasugerowane, da­ne, niż zdołaliśmy do tej pory wchłonąć. A właśnie taka pra­ca jak spektakl Grzegorzewskie­go, praca wspaniała, niezmiernie rzetelna, jest odkryciem potencji znaczeniowej zawartej w romantyzmie. Między odbiorcą a litera­turą romantyczną postawiono jak­by mury, przez które promieniowanie romantyzmu nie może się przedrzeć. Jeśli Grzegorzewski coś burzy, to niszczy właśnie ten mur między nami a Nie-Boską.

RW:Ale w formie jest tu jednak destrukcja.

MJ: Jaka destrukcja? Jeżeli Nie-Boska jest dramatem o formie otwartej, to Grzegorzewski wy­stawił, nareszcie wystawił Nie-Boską tak, jak została napisa­na i zrobił również dramat o formie otwartej. Zrobił coś, na co nikt do tej pory się nie zdobył, na taką śmiałość, która mnie – powiem tu szczerze — przywraca wiarę w teatr. To, co się tu ze mną wczoraj stało, jest dla mnie wydarzeniem, które na długo we mnie pozostanie. Do momentu obejrzenia tego przed­stawienia sądziłam, że tylko film potrafi uruchomić to wszystko, co w romantyzmie jest, mówiąc najkrócej, wyobraźnią pozajęzykową. A tu okazuje się, że teatr również potrafił to zrobić.

Urszula Korzecka (uczen­nica): Wersja Grzegorzewskiego była snem nie tylko na scenie, lecz także na widowni. Przyczynili się do tego sami aktorzy, którzy mówili tak cicho, że widz mógł wychwycić tylko pojedyncze sło­wa.

Poza tym, jaki to obraz rewo­lucji? Te mdłe, porozbierane pa­nie, ładne i grzeczne rozmowy?

MJ: Z tego, co Państwo do tej po­ry mówili, wynika: z jednej stro­ny przyzwyczajenie do deklamacyjności teatru, do tego, że te­atr uprawia pewną retorykę deklamacyjną i że jej w tym przed­stawieniu nie ma. Nie ma w rozmaitych sensach. I że aktorzy mówią niewyraźnie, i że rewo­lucja jest taka przyciszona.

RA:Ten spektakl miał dać ekwi­walent naszych niepokojów tak, jak Krasiński wyrażał niepokoje epoki romantycznej. Na jakie niepokoje moje i mojego pokolenia odpowiada to przedstawie­nie? Nie wiem.

MJ: Ależ to są lęki, które nas wszystkich nurtują. Boimy się katastrofy ekologicznej, zemsty natury za pogwałcenie jej tajem­nic, lękamy się przepaści między ideałem a rzeczywistością, mię­dzy rewolucją a jej spełnieniem — przypominam Panu ostatnią rozmowę Pankracego z Leonar­dem…

Zofia Nowak (wizytator ję­zyka polskiego Kuratorium): Oceniam ten spektakl jako najgorszy w Teatrze Polskim. W teatrze, który postawił sobie za­danie kształcenia teatralnego młodzieży. Słucham tej dyskusji z wielkim zainteresowaniem. Szczególnie ciekawe w niej było to, co nam proponowali obrońcy. Wracam do pytania: dlaczego odebraliśmy ten spektakl tak obojętnie? Czy słusznie się dzieje, że robi się takie spektakle? Prze­cież przedstawienie takie to teatr dla wybranych, szczególnie przygotowanych intelektualnie.

MJ: Proszę Pani, jeśli teatr miałby być tylko teatrem dla znawców
to nie warto, żeby w ogóle był. Bo to by się nie opłacało w żad­nym rachunku. Mówię o ra­chunku społeczeństwa i kultury. U nas w ogóle panuje skłonność do powierzania się, do ulegania autorytetom urzędniczym i insty­tucjonalnym. A tutaj trzeba za­ufać artyście i zaufać jego poczuciu odpowiedzialności. Nie znam Grzegorzewskiego, nigdy w życiu go nie widziałam, wi­działam wczoraj jego przedsta­wienie. To mi wystarcza. I dla­tego właśnie proszę, w jego imie­niu, w swoim imieniu, okażcie mu zaufanie. Jestem przekonana, że nie zawiedziecie się na nim.