Śmiech w teatrze artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Na przełaj” nr 14
  • data publikacji
  • 1989/04/02

Śmiech w teatrze

Grany był 349 razy (bo 350 nie zdążyliśmy zagrać!). Zmieniały się obsady, ja jeden trwałem, a wszystkie role były zamieniane. Aktorzy odchodzili, przychodzili, chorowali. Magda Zawadzka, która grała w premierze, miała potem przerwę, ponieważ przygotowywała się do urodzenia dziecka. Zastąpiła ją Mirka Krajewska, potem Magda wróciła i grały na zmianę. Aż wreszcie mały Jaś Holoubek, w swoje czwarte czy piąte urodziny, przyszedł na przedstawienie Kubusia… wspomina Zbigniew Zapasiewicz.
W tych dniach przedstawienie wg powiastki Denisa Diderota Kubuś Fatalista i jego pan powróciło na scenę Teatru Dramatycznego. Spektakl jest, w intencji Zbigniewa Zapasiewicza, przypomnieniem wydarzenia, jakim przed dwunastu laty było to przedstawienie, atmosfery, jaka panowała wówczas na scenie i na widowni. Dlatego też spróbowano odtworzyć pomysł i koncepcję Witolda Zatorskiego — nieżyjącego reżysera Kubusia, a także zachowano dekoracje i kostiumy, projektowane w tamtych latach. Jednakże, co warte jest odnotowania, grają w Kubusiu wyłącznie młodzi aktorzy, ci którzy jeszcze niedawno byli studentami Zbigniewa Zapasiewicza. I to, w opinii profesora, występującego w roli Pana, stawia ich w nowej sytuacji. Oto oni mają teraz prawo Pana wydrwić, wyśmiać jego nieporadność. No, może tylko zaakcentować swoją imponującą młodzieńczą sprawność fizyczną…

Historia Kubusia i jego pana, wędrujących na koniach po kraju, jest pewno niektórym znana z niedawno przypomnianego w TV, filmu. Nie to jest w tym przedstawieniu najistotniejsze. Najważniejsza jest moim zdaniem atmosfera. Zbigniew Zapasiewicz na początku wchodzi na scenę z widowni, za chwilę znowu na nią wraca i tak dzieje się wielokrotnie. Podczas tych wędrówek komentuje to, co dzieje się na scenie, a także komentuje reakcje widowni. Kiedy zacytuję jego słowa, które brzmiały mniej więcej tak: „Ja mam tu delegację z Czechosłowacji, a państwo prawie się nie śmieją” — to nie jest to szczególnie zabawne. A jednak na tym przedstawieniu, kiedy je oglądałem, stało się coś takiego, że widzowie powoli jakby odprężali się. Ulegali tej, niezbyt nachalnej, bezpośrednio ku nim skierowanej, prowokacji. I śmiali się, śmiali się coraz bardziej. Wbrew pozorom, osiągnięcie takiej relacji między aktorem, a widzami wcale nie jest łatwe, kiedy utwór nie jest komedią. Zresztą na przedstawieniu zawierającym szczególnie komediowe akcenty, jakim są choćby 33 omdlenia wg Antoniego Czechowa ludzie też nie wybuchają salwami śmiechu. Coraz rzadziej się śmiejemy, niestety. Dlatego też tę próbę dodania do tekstu Diderota żartów, mniej lub bardziej aktualnych i komentarzy, uważam za wyjątkowo udaną.

„Na premierze — wspomina Zbigniew Zapasiewicz przedstawienie sprzed 12 lat — wskutek niepełnego kontaktu z widownią, atmosfera była napięta. Wiesiek Gołas pomylił się i nazwał mnie innym imieniem (Piotruś czy jakoś tak…), a ja odpowiedziałem mu głośno: Wiesiu, nie denerwuj się, ja sam nie wiem, jak się nazywam! Kiedy obiegałem widownię, jadąc na koniu do szubienicy, zobaczyłem lekko drzemiącego Romana Szydłowskiego (znanego krytyka) i zawołałem «Roman, ratuj!» Samorzutnie wyłonił się wtedy trop improwizacji, co Witek (reżyser) z rezerwą przyjął. [...] Przez przypadek na premierze dobudowaliśmy to pięterko: drwiny z samych siebie, ze sposobu grania, z rzeczywistości.”

Ta możliwość improwizacji ma też kolosalne znaczenie dla młodych aktorów. Ich starsi koledzy chętnie opowiadają o przypadkowych i nieprzewidzianych wydarzeniach podczas spektakli, dowcipach robionych sobie nawzajem czyli o tzw. ugotowaniu się. Tu, podczas grania Kubusia, mają taką możliwość, częściowo wpisaną w sam spektakl. Mam wrażenie, iż to jest ogromnie ważne. Teatr powinien być profesjonalny i perfekcyjny, natomiast niekoniecznie śmiertelnie poważny.