Maszyna do Wyspiańskiego artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Trybuna” nr 274
  • data publikacji
  • 1997/11/25

Maszyna do Wyspiańskiego

Pierwsza premiera na scenie dramatycznej Teatru Narodowego — po dwunastu latach przymusowej przerwy — wypadła imponująco. Ponad 50 artystów na scenie, plejada gwiazd, monumentalna architektura, bezbłędna technika zmian przy otwartej kurtynie, wielkie sceny zbiorowe i pełne napięcia dialogi, realistyczny detal i symbolika żywych obrazów-wszystko to złożyło się na cztery godziny teatru wysokiej próby.

Na otwarcie Jerzy Grzegorzewski wybrał Noc listopadową Stanisława Wyspiańskiego, jego najbardziej warszawski, a zarazem bardzo polski, poemat dramatyczny. Poświęcony pokoleniu Powstania Listopadowego, dzięki przemieszaniu wydarzeń rzeczywistych i fantastycznych nadał historii sankcję mitu. Oprócz bohaterów tamtych wydarzeń Wyspiański wprowadził na scenę świat bogów greckich, zdarzeniom lokalnym dodając w ten sposób symbolicznego znaczenia. Stąd szczególne miejsce w dramacie przypadło scenie rozstania bogini Demeter z jej córką: Kora, ukochana Hadesa, odchodzi do świata zmarłych, ale powróci na wiosnę, niosąc nowe życie. Polskie aspiracje niepodległościowe wiązał więc poeta z eleuzyjskim mitem śmierci i odrodzenia. Noc listopadową można pokazać na scenie na wiele sposobów, począwszy od wersji wiernej literze tekstu, na impresjach kończąc. Grzegorzewski dał SPEKTAKL WIERNY DUCHOWI TEKSTU, niewiele weń ingerując i nieco tylko uzupełniając. Czego poszukiwał w tym poemacie Wyspiańskiego? Zapewne nie okazji do wystawienia czytanki szkolnej, choć możliwość ukazania różnych odłamów społeczności polskiej, a więc i stylu myślenia o świecie i wspólnocie, jest kusząca. Jeszcze równych prawach. Wszak świat rzeczywisty, fantastyczny i teatralny współistnieją, nawzajem się dopełniają, topografia zaś dość ściśle odpowiada miejscu akcji rzeczywistych wydarzeń tamtej nocy listopadowej (Łazienki, Belweder, ulice Starego Miasta. Teatr Rozmaitości). Dodatkowa zaletą dramatu jest wpisana weń autointerpretacja, która narzucają epizody rozgrywające się w Teatrze Rozmaitości, echo wydarzeń toczących się w rzeczywistości pozascenicznej.

TEATR W TEATRZE
łączy sceny osnute na Fauście Goethego z intermediami politycznymi scenicznych Satyrów i przybyciem rzeczywistych powstańców na widownię. Bodaj właśnie to teatralne lustro rzeczywistości było dla Grzegorzewskiego najsilniejszą podnietą twórczą. W jego dorobku scenicznym wiele jest bowiem dowodów na to (w tym w spektaklach opartych na tekstach Wyspiańskiego), że artysta bada zastanawiającą równoległość sceny i świata zewnętrznego, albo inaczej grę między tym, co sceniczne i niesceniczne. Teatr jest dla niego soczewką skupiającą namiętności, idee, napięcia, jakie rodzi rzeczywistość. Stąd zapewne nieprzypadkowy początek tego spektaklu, zaczerpnięty z Wyzwolenia, dobrze znane słowa Reżysera o scenie i jakie mianowicie ma możliwości. Widowisko Grzegorzewskiego jest nasycone wieloma sygnałami, mającymi przypominać umowność sytuacji scenicznej. Mamy w nim do czynienia z nieustannym dekonspirowaniem teatru, ukazywaniem jego kulis, chwytów, jego kłamstwa, a zarazem jego heroizmu. To wielka sztuka dowieść, a czyni to właśnie w swoim przedstawieniu artysta, że teatralne udanie niesie ze sobą głęboką prawdę o życiu.

Na owej delikatnej granicy między grą i niegrą STĄPAJĄ AKTORZY.

Najbardziej skomplikowane zadanie ma do wypełnienia Krzysztof Globisz jako psychopatyczny Książę Konstanty, zarazem władczy Ares, a także pełen wątpliwości aktor, grający ich obu. Ta osobliwa przebieranka, mistrzowsko wykonana, dowodzi, jak delikatnie przebiega granica między postacią sceniczną a żywym człowiekiem, jak wreszcie często człowiek staje się aktorem, jak rola pęta, określa, a czasem namaszcza. Takim natchnionym epizodem (namaszczonym) jest Łukasiński przejmująco zagrany przez Olgierda Łukaszewicza w wymownym finale przedstawienia, w którym znękany, głęboko doświadczony przez los żołnierz i więzień stanu zapowiada świt wolności. W przedstawieniu nie brak i innych osiągnięć aktorskich (np. Doroty Segdy, Jana i Marii Peszków, Jana Englerta, Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej), choć jest to przede wszystkim z rozmachem skonstruowana maszyna do grania Wyspiańskiego. Dzięki niej wiecznie poszukujący nowych form wyrazu modernista, neoromantyczny wieszcz, okazuje się naszym współczesnym. Jego symbole przełożone na teatr totalny, ogarniający wizje plastyczne, łączące realia topograficzne Łazienek z jawnie teatralnym rekwizytem i przestrzenią symboliczną, muzykę (dzieło Stanisława Radwana, m.in. monumentalna uwertura „antraktowa”) i wyrafinowane aktorstwo zaskakują nośnością. Noc listopadowa stała się dzięki temu przypowieścią o śmierci i odrodzeniu, o teatrze, który tworzy wspólnotę i budzi wrażliwość na drugiego człowieka.