Magia teatru artykuł

Informacje o tekście źródłowym

Magia teatru

Jerzy Grzegorzewski przygotował na 170. rocznicę powstania kolejną premierę Nocy Listopadowej. Na scenie, przy otwartej kurtynie Teresa Budzisz-Krzyżanowska w złocistym kasku Pallas Ateny, a na widowni rozchichotana, szeleszcząca papierkami młodzież licealna. Co może być dla niej interesującego w pisanej archaicznym językiem lekturze szkolnej sprzed stu lat bez mała? Dziś, gdy Romeo i Julia wielkiego Szekspira mają u niej szanse dopiero pod warunkiem pokazania konfliktu między Kapuletimi oraz Montekimi jako wojny gangów, a młodziutkich kochanków jako pary skinów. Doprawdy, można było się obawiać, że wijąca się na proscenium pozłocista bogini wojny antycznych Greków, z woli postromantyka sprowadzona na śliskie od mokrych liści alejki XIX-wiecznych Łazienek, nie przemówi do tej publiczności… „Do broni!”; pierwsze kwestie Nocy… wzywające młodych podchorążych z Warszawskiej Szkoły Piechoty do buntu; a ich wodza, ppor. Piotra Wysockiego (Mariusz Bonaszewski), do sławy, padają w pustkę. Łazienki, nawet tak zmonumentalizowane antycznymi kolumnami, jak to uczynił scenograf Andrzej Kreutz-Majewski, to jednak wciąż nie Akropolis. A zresztą z czym to słowo dzisiaj się kojarzy. Lecz już gdy się pojawia zjawiskowa Maja Ostaszewska — Joanna, żona Wielkiego ks. Konstantego (w tej roli niedźwiedziowaty jak należy Mariusz Benoit); i kiedy rozpisany na sprawy życia i ofiary grobów sceniczny dyskurs o szansie Polaków wybicia się na niepodległość nabiera wigoru — szepty i szelesty milkną. Zapada cisza. Wiemy, o czym w dialogu z matką, boginią urodzaju, Demeter mówi Kora, udająca się pod ziemię do Hadesu na długie, zimowe miesiące.

Ofiara „tysiąca walecznych”, choć anno 1830 się skończyła krwawą hekatombą, nie była daremna. Przyszło Polakom zaznać jeszcze klęski ’63 roku, ale wraz z „wojną ludów”, o którą modlili się nasi romantycy, zaświtała im jutrzenka koniunktury międzynarodowej. A krwawy trud przyniósł tym razem owoce. I taki sens ma to piękne przedstawienie z tak charakterystycznym dla tego inscenizatora płynnym przechodzeniem jednych obrazów nasyconych znaczeniami, w drugie. Raz jeszcze zwyciężyła magia teatru.