Kubuś i Kasia artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Dziennik Polski” nr 108
  • data publikacji
  • 1977/05/14

Kubuś i Kasia

Niełatwo było spotkać się z Kubusiem. Ostatnio zwłaszcza mijaliśmy się z sobą tyle razy, że wyglądało to już na jakąś złośliwość losu. A w końcu przecież doszło do tak dawno przeze mnie oczekiwanego spotkania i powiem od razu, że byłem nim zachwycony. Kubuś nie zawiódł moich nadziei. Okazał się po prostu nadzwyczajny.

Mówię oczywiście o Kubusiu Fataliście, granym od kilku miesięcy w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Obejrzałem ten spektakl dopiero przed dwoma tygodniami — i może to i lepiej. Aktorzy bowiem grają teraz „na pełnym luzie”, wspaniale bawią się z sobą i z publicznością (z przyjacielem moim, Mieczysławem Voitem — grającym Kubusiowego Pana — wymieniliśmy np. głośne pozdrowienia, co wzmogło jeszcze serdeczny nastrój na sali), słowem ów Kubuś… jest prawdziwym, znakomitym teatrem, jakiego od lat już na żadnej z naszych scen nie dane nam było oglądać. Artyści — daję słowo! — imponują świetną dykcją, a także akrobatyczną niemal sprawnością fizyczną, umieją nawet śpiewać, czyli prezentują cechy od zawodu aktora właściwie nieodłączne, lecz tak rzadko w naszych teatrach spotykane, że zdążyliśmy już o ich nieodzowności zapomnieć.

Tym większe wrażenie wywołuje obserwowanie ich u wszystkich — podkreślam: wszystkich wykonawców przedstawienia. Na tle tak wyrównanego zespołu olśniewa fenomenalną kreacją w roli tytułowej Zbigniew Zapasiewicz, subtelnie ironizuje z „arystokratycznym” dystansem Mieczysław Voit, czarują urodą i wdziękiem, a także świetnymi solówkami wokalnymi panie: Małgorzata Niemirska i Magda Zawadzka. Nie widziałem niestety niedysponowanego Gołasa, ale zastępujący go młody Damięcki zasługuje również na wielkie pochwały. Marek Kondrat, Karol Strasburger i Marek Bargiełowski dopełniają koncertowej obsady. Wielkie brawa!

Największe może zresztą dla Witolda Zatorskiego, autora scenariusza teatralnego i tekstów piosenek, a wreszcie reżysera spektaklu. Kubuś Fatalista jest — jak to powinno być wiadomo — „powiastką filozoficzną” Diderota, znakomicie przełożoną lat temu już kilkadziesiąt przez Boya-Żeleńskiego. Nie śledziłem tych spraw, lecz opowiadano mi, że niektórzy recenzenci warszawscy wybrzydzali się nieco na Kubusia… w przeróbce Zatorskiego, zarzucając mu podobno prymitywizm i brak „filozoficznego pogłębienia”. Sądzili zapewne, że skoro Diderot był „filozofem” i „rewolucjonistą”, to Kubuś… powinien być nudny, ale za to „głęboki”.

Zapomnieli jednak, że w wieku XVIII we Francji określenie „filozof” niekoniecznie oznaczało filozofa w naszym dzisiejszym rozumieniu, a nudy i nadętej powagi Francuzi zawsze unikali jak ognia i nawet Rewolucję przygotowywali na wesoło, czego dowodem właśnie Kubuś… i nieco późniejsze Wesele Figara. Otóż Zatorski w scenariuszu swoim zachował całą niewątpliwą rewolucyjność utworu, a komizm Diderota wspaniale jeszcze uwydatnił i ozdobił rzecz całą pięknymi piosenkami do znakomitej muzyki Stanisława Radwana. Chętnie posłuchałbym raz jeszcze choćby Piosenki o bukłaczku!
Rozstawszy się z Kubusiem, nie mogłem nie zobaczyć się z Kasią, czyli z bohaterką Poskromienia złośnicy Szekspira, komedii opowiedzianej po polsku własnymi słowami przez Jerzego S. Sitę a granej w Teatrze Rozmaitości. Ktoś, kto tak jak ja oglądał niegdyś w roli Kasi Hankę Ordonównę, a w roli jej „poskromiciela” Petruchia samego Juliusza Osterwę, ma do tej sztuki pewien specjalny sentyment, którego nie mogło zepsuć nawet stosunkowo niedawne (sprzed kilku lat) przedstawienie w Starym Teatrze w Krakowie, ani amerykański film z przeokropnym Burtonem i nudną aż do mdłości Elizabeth Taylor. Pełen sentymentu szedłem więc do Rozmaitości, gdzie Kasię grywa Kalina Jędrusik na zmianę z Joanną Kasperską, a Petruchia Wojciech Pokora na zmianę z Piotrem Garlickim. Cóż, grać Szekspira w ogóle nie jest łatwo (także w oryginale, czego dowiódł nam w swoim czasie występujący w Warszawie teatr kanadyjski), grać Szekspira z tekstem Sity jest chyba jeszcze trudniej (jeśli z prawdziwego Szekspira ma coś na scenie pozostać), mimo to Kasperska i Garlicki (bo tę parę oglądałem) zagrali opowieść o poskromionej Kasi z dużym taktem i kulturą, a nawet z talentem. I gdybym poprzedniego wieczora nie oglądał naprawdę znakomitego aktorstwa wykonawców Kubusia, może wyżej jeszcze oceniłbym grę sympatycznej pary z Rozmaitości. Pozostały zespół ustępował niestety wyraźnie Kasperskiej i Garlickiemu, szczere pochwały za to należą się zręcznej reżyserii Zbigniewa Bogdańskiego, muzyce Madeja Małeckiego, a zwłaszcza scenografii Aliny Ronczewskiej-Afanasjew, usiłującej (z powodzeniem) oddać atmosferę autentycznego The Globe Playhouse.

W ogóle Szekspir w Warszawie ma w tej chwili dobrą passę. Wielkim wydarzeniem kończącego się sezonu jest niedawna premiera Króla Leara w Teatrze Dramatycznym. Nowy, wybitny przekład Macieja Słomczyńskiego. Reżyseria Jerzego Jarockiego. W roli tytułowej Gustaw Holoubek. Ten zestaw zjawisk wystarczy na zapowiedź. A szczegółowo napiszę o tej premierze w następnym felietonie.