„Kubuś Fatalista” i „Happy end” artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Nasza Trybuna” nr 293
  • data publikacji
  • 1976/12/24

„Kubuś Fatalista” i „Happy end”

„Znacie tę anegdotkę?” — pytał pan Jowialski swoich gości. „Znamy, znamy!” — odpowiadali. „No, to posłuchajcie!” — i opowiadał kolejną, znaną już dawno wszystkim anegdotę. Czy znamy wspaniałą powieść Denisa Diderota — Kubuś Fatalista i jego pan? Oczywiście, że tak!, Operę za trzy grosze — Bertolta Brechta? Znamy, znamy! No, to pójdźcie do Teatru Dramatycznego m. st. Warszawy i obejrzyjcie Kubusia Fatalistę i jego pana w przekładzie Tadeusza Boya-Żeleńskiego, reżyserii (scenariusz i piosenki także) Witolda Zatorskiego, z muzyką Stanisława Radwana, dekoracjami Grzegorzewskiego, kostiumami Krystyny Kamler. I na Happy end — komedię muzyczną Dorothy Lane, wystawioną w Teatrze Rozmaitości z muzyką Kurta Weilla, tekstami songów Bertolta Brechta, w inscenizacji i reżyserii Olgi Lipińskiej, choreografią Henryka Konwińskiego, scenografią Alicji Wirth, tekstami samego utworu, jak i piosenek przetłumaczonych przez Barbarę Swinarską (w pierwszym przypadku) i Andrzeja Jareckiego oraz Agnieszkę Osiecką — (w drugim przypadku).
Znakomita kreacja Zbigniewa Zapasiewicza w roli Kubusia, który gra w przedstawieniu „pierwsze skrzypce”, doskonałe dostosowanie się do gry Zapasiewicza pozostałych aktorów, przede wszystkim Magdaleny Zawadzkiej, Małgorzaty Niemirskiej i Mieczysława Voita jako Pana — stworzyło przedstawienie zabawne, dowcipne, interesujące, słowem — wyśmienitą zabawę, w której uczestniczą aktorzy i widzowie. Przyjemnie jest bowiem oglądać i słuchać filozoficznych rozprawek Diderota, włożonych w usta Kubusia i innych bohaterów sztuki. Długi, bo trwający przeszło dwie i pół godziny spektakl jest miłą propozycją na zimowy wieczór.

Słabiutka fabuła przedstawienia Happy end w Teatrze Rozmaitości wcale nie przeszkadza dobrze się bawić i na tym spektaklu. Z wielką bowiem przyjemnością słucha się tu wspaniałych songów Brechta. Wprowadzenie do przedstawienia dodatkowych songów stworzyło ze spektaklu prawdziwy „koncert utworów Brechta”. I tego koncertu warto posłuchać. Sprawnie poprowadzone przez reżysera przedstawienie nie dłuży się, ma odpowiednie tempo, z przyjemnością oglądamy poprawną grę aktorów, świetne przygotowanie i wykonanie songów.

Na pierwsze miejsce w przedstawieniu wysunęła się i to zdecydowanie Stanisława Celińska, kreująca rolę Liliany Holliday. Ala w sukurs szli jej także i pozostali aktorzy, że wymienię — Jerzego Turka, Janusza Paluszkiewicza, Joachima Lamżę, Marka Lewandowskiego. W roli Ćmy wystąpiła Hanna Okuniewicz.

Musical Happy end napisany przez Bertolta Brechta i Elisabeth Hauptmann (autorzy wystąpili pod pseudonimem Dorothy Lane) — dobrze się ogląda, jeszcze lepiej słucha, jest to prawdziwie „relaksowe”, świąteczne przedstawienie, które warto obejrzeć.