„Kredowe Koło” w Łodzi artykuł

Informacje o tekście źródłowym

„Kredowe Koło” w Łodzi

Ostatnia ukończona — co nie jest bez znaczenia — sztuka Brechta, Kaukaskie kredowe koło, jest opowieścią o potrzebie dobra. Napisana w latach 1944/45, u schyłku wojny, gdy w perspektywie jawił się nowy wspaniały świat, stała się syntezą doświadczeń pisarskich i społecznych niemieckiego pisarza. W żadnej chyba innej sztuce Brechta, nie są tak wyraźnie widoczne i łatwe do wyodrębnienia zasadnicze elementy teatru epickiego, jak w żadnej innej jednoznaczni są bohaterowie pozytywni, Grusza i Azdak. W Kredowym kole dążył Brecht do pogodzenia sprzeczności, które obnażał w innych swych utworach. Nowy wspaniały świat na razie nie powstał, pozostała jednak brechtowska przypowieść o potrzebie dobra, i jeszcze o tym, że ludzie w sposób naturalny, bez względu na sytuację, ulegają pokusie dobroci. I tak stał się dramat moralitetem w ogóle, sztuką ponadczasową i ponadustrojową, bez żadnych odniesień do rzeczywistych układów społecznych. Aby takim pokazać go na scenie, trzeba dokonać jednego radykalnego zabiegu: zrezygnować z bardzo konkretnego, określającego całość, prologu: Sporu o dolinę. Zabieg nieco przeciwny intencjom autora, ale w sumie nie pozbawiony uzasadnienia.

Na pociągnięcie to zdecydował się Jerzy Grzegorzewski, inscenizator, reżyser i scenograf spektaklu w łódzkim Teatrze im. Jaracza. Nie była to jedyna korekta, wprowadzona do tekstu Brechta. Przekomponowaniu uległa cała sztuka; w zasadniczy wątek Gruszy wpleciona została historia sędziego Azdaka. Abstrahując chwilowo od potrzeby i celowości tych zmian, wypada jedynie podziwiać odwagę reżysera, który tak dalece ingerując w tekst znacznie przekroczył uprawnienia inscenizatora, Na szczęście (dla wszystkich zainteresowanych) rezultat końcowy z czystym sumieniem można uznać za pomyślny. Zrównoważenie obu wątków, symultaniczne ich rozegranie nie tylko nie odebrało sztuce klarowności, ale także znacznie wyostrzyło jej sens: ludzie są, czy też potrafią być dobrzy.

Spektakl jest konsekwentny, chociaż w pierwszym momencie pozostawia wrażenie niejednorodnego stylistycznie. Jest to efekt, jak mniemam, zamierzony — zderzenia dwóch konwencji: naturalistycznej (czy nawet ekspresjonistycznej, np. scena stypo-weselnej uczty) i poetyckiej. Nie tyle zresztą może naturalistycznej co quasi-naturalistycznej; poszczególne werystyczne scenki (np. śmierć gubernatora, czy późniejsze perypetie jego — bardzo prawdziwie „odrobionej” — głowy) punktują poetycką całość; nie łamią poetyki, przez kontrast raczej ją jeszcze wyraźniej podkreślają. Przypomina to nieco — skojarzenie dość odległe — niektóre filmy Kurosawy, szczególnie Tron we krwi i Siedmiu samurajów. Zresztą elementy wschodnie, ewidentne w tekście Brechta, zaznaczone są również mocno w scenografii, głównie w kostiumach, które również są dziełem reżysera. Proste, surowe, ciekawe kolorystycznie i przy tym funkcjonalne dekoracje znakomicie komponują przestrzeń sceniczną; one właśnie w sposób decydujący określają styl spektaklu. Są wprawdzie drobne potknięcia, np. pomysłowo „zorganizowany” pożar miasta (dowieszanie czerwonych skrawków płótna na pomocniczym horyzoncie), rozegrany na trzecim planie, dezorganizuje (w percepcji) wydarzenia pierwszoplanowe. Są to jednak momenty nieliczne, gdy reżyser nie kontrolował scenografa; stanowią skazy na spójnej całości, ale nie rozbijają jej.

Zamierzenia reżysera precyzyjnie na działanie sceniczne przełożyli aktorzy, zarówno ci obsadzeni w epizodach, jak i odtwórcy ról głównych. W wyrównanym zespole, prezentującym dojrzałe aktorstwo, szczególnie wyróżnili się: Aleksander Fogiel (Tłusty Książę i Chłop-bogacz), Krzysztof Chamiec (Pancerny I), Zygmunt Nowicki (szczególnie jako Inwalida; w roli Zakonnika był już zbyt groteskowy) i Maciej Małek (Siostrzeniec). Bardzo dobrym Pieśniarzem, narratorem i jednocześnie aranżerem całego widowiska był Andrzej Głoskowski; wiersz Brechta recytował czysto i bez przesadnej egzaltacji, umiejętnie wprowadzał do akcji zarówno postacie sceniczne jak i orientował w jej zwrotach widzów. Ciepłą i sympatyczną postać Gruszy stworzyła Ewa Mirowska; za mało dramatyczna wydawała mi się w songach, które przecież pełnią funkcję point, wyrastają ponad tekst; jest to jednak już kwestia zupełnie indywidualnej oceny. Najciekawszą rolą w spektaklu (i postacią w sztuce) jest sędzia Azdak. Józef Zbiróg zagrał go przy pomocy środków ostrych i wyrazistych; stworzył postać soczystą i renesansów ludzką; można w niej odnaleźć villonowski sensualizm, sceptycyzm Kubusia Fatalisty i spryt Szwejka. Znakomita postać, świetna rola, bardzo interesujący spektakl. Najbardziej jednak cieszy ta, że przedstawienie w łódzkim Teatrze im. Jaracza, debiut reżyserski Jerzego Grzegorzewskiego, jest debiutem nadzwyczaj udanym.

[data druku artykułu nie jest ustalona]“