Konrad na emeryturze artykuł
Informacje o tekście źródłowym
Konrad na emeryturze
Dziady, a zwłaszcza ich część III powstały w chwili dla narodu szczególnie trudnej. Stały się dziełem, które nie tylko oceniało przeszłość i teraźniejszość, dawało mesjanistyczną wizję przyszłości, lecz na trwałe zapadło w zbiorową świadomość, stało się częścią duchowej tożsamości. Dziady towarzyszą od ponad 150 lat momentom przełomowym. Angażują, wzniecają emocje, zmuszają do zastanowienia, nie pozwalają na obojętność. Ich obecność na scenie, lub jej brak, jest zawsze pewnym znakiem. Zbyt ważny to utwór, by pojawił się lub nie bez czytelnego dla Polaków powodu.
Toteż niemal jednoczesne zaprezentowanie dwóch inscenizacji tego utworu w warszawskich teatrach prowokuje liczne pytania nie tylko o artystyczny kształt tych przedstawień, ale i o to, co mają nam, widzom, społeczeństwu do powiedzenia inscenizatorzy Dziadów w tym konkretnym historycznym momencie, w naszym „tu i teraz”, co wybrali, by Mickiewiczowskimi słowami przemówić, ocenić, wskazać drogę, ukazać przełomowość chwili?
Jerzy Grzegorzewski w warszawskim Teatrze Studio poczyna sobie z tekstem Mickiewicza bardzo śmiało. Tak śmiało, że chwilami rodzi się pytanie o kres swobody inscenizatora. Skróty, dowolne przestawianie fragmentów, ich miejsca i czasu, przypisywanie bohaterom obcych im kwestii stanowi świadomą manipulację tekstem. To nie jest próba wydobycia z Mickiewiczowskiego arcydzieła jego głębi, czy wyakcentowania bliskich inscenizatorowi treści, to, niestety, zgodnie z tytułem spektaklu Dziady — improwizacje — improwizacja na temat, wprawdzie bez dopisywania obcych słów, ale z powstawaniem nowych sensów.
Akt I stanowi mieszaninę z Dziadów części I, II, III i IV. Tu przeplatają się nie sceny, lecz pojedyncze kwestie. Nie zobaczymy więc Księdza, w którego chacie Gustaw szuka pomocy, a chatę z Wesela Wyspiańskiego. Ta próba literackiej dyskusji, nałożenia wizji Wyspiańskiego na wizję Mickiewicza nie jest ani klarowna, ani, tak naprawdę, nie odsłania mechanizmów naszej narodowej podświadomości, a tak chyba miało być w inscenizatorskim zamierzeniu? Powstaje niespójny, niespokojny sen, w którym ginie moralna wymowa Dziadów części II, nie znajdują wyrazu godziny miłości, rozpaczy, przestrogi Gustawa. Niknie zakorzenienie Gustawa-Konrada, śmierć Gustawa i ponowne narodziny Konrada przechodzą niezauważalnie. Jak zobaczyć przemianę kogoś, kogo nie znamy, kto nie został wykreowany, nie miał okazji zaistnieć?
Można to jednak potraktować jako sygnał. Rodzi się Konrad, który wcale nie będzie kimś! Choć Mickiewiczowska Wielka Improwizacja daje mu taką szansę. Ani młody aktor, ani reżyser jej nie wykorzystali. To zdecydowanie najsłabszy punkt przedstawienia. Tutaj dyskurs z Bogiem nie jest wyrazem wewnętrznej siły, zuchwałą propozycją — Konrad ani przez chwilę nie staje się partnerem. Poza megalomanią nic go nie tłumaczy, nie daje mu prawa, jakie nieśmiało i bez przekonania próbuje sobie uzurpować. Nie ma w tym ani żaru, ani uczucia, ani prawdy. Jest bezsilna młodość, która w epileptycznych drgawkach rzuca się z impetem po scenie. Choć Konrad mówi o cierpieniu za miliony, w jego ustach pozostaje to tylko frazesem, wszystko kończy się na słowach…
U Grzegorzewskiego jest dwóch Konradów. Młody — filomata, więzień w klasztorze bazylianów i stary, który śni sen swojego życia. Śni również Wielką Improwizację. Widzi siebie jako młodego Konrada i również we własnych oczach jest słabym egotystą. Stary Konrad dokłada zresztą i swoją cegiełkę do tego portretu, oceniając, po latach, swoje życie wymownym fragmentem Wielkiej Improwizacji:
Czym jest me uczucie?
Ach, iskrą tylko!
Czym jest me życie?
Ach, jedną chwilką!…
Czy to tylko w jego śnie brakowało mu żaru młodości, świeżości uczucia, czy naprawdę widzi tak swoją i nie tylko swoją młodość? Ten Konrad jest wyraźnie zmęczony. Znużyło go życie, na które nigdy nie miał siły. Konrad-Starzec wieszczy przyszłość, ale przyszłość, która go przeraża, której nie chciałby dożyć. Wprawdzie w prologu słowami z Dziadów — Widowiska chór nawołuje Starca do zobaczenia siebie w młodości innych, lecz on nie odnajduje związku ani z Gustawem, ani z Konradem. Z goryczą ocenia swoje życie. Choć jest pomostem pomiędzy przeszłością a przyszłością, nie daje nadziei. To pozorny łącznik. Tak naprawdę nie czuje wspólnoty z tym, co minęło, ani z tym, co zmierza ku przyszłości. Z młodym Konradem zsyłanym na Sybir żegna się słowami żołnierza: Nie wolno, każdy w swoją drogę.
W Dziadach Grzegorzewskiego drogi się rozchodzą, choć jednocześnie reżyser zamyka koło naszej historii, pokazując, jak jej kolejne zakręty wprowadzają nas w świat bliski współczesnemu doświadczeniu. Powtarzają się znajome słowa, znajome sytuacje nabierają wspołczesnych treści. Matka rozpaczająca nad zakatowanym synem, trzech oprawców nad księdzem. Aluzje jednak nie wywołują już dziś reakcji widzów. Informacja o powracającym kole historii nie jest odkryciem.
Zamknięty krąg narodowego cierpienia to jednocześnie wieczny bunt i marzenie o wolności. Marzenie odarte z mesjanizmu i chrześcijańskiej nadziei. Nawet widzenie księdza Piotra niewiele niesie. Włożone w usta Matki-Polki w żałobie jest raczej wielką skargą i prośbą niż proroctwem.
Dziady — improwizacje, spektakl Jerzego Grzegorzewskiego uderza boleśnie. Nie daje nam żadnych szans, żadnej nadziei. Ani w sferze racjonalnej, ani metafizycznej. Zostawia głęboki pesymizm. Zapomniana została nawet Mickiewiczowska wskazówka:
Nasz naród jest jak lawa,
Z wierzchu zimna i twarda,
sucha i plugawa.
Lecz wewnętrznego ognia
sto lat nie wyziębi,
Plwajmy na tę skorupę
i zstąpmy do głębi.
Ze sceny każdy schodzi sam, w inną stronę i nie ma nic, nawet przeszłości i przyszłości, które mogłyby bohaterów łączyć w jedno. Czy w tym obrazie odnajdujemy się my, Polacy z 1988 roku? Nie chcę, nie wolno mi w to uwierzyć! I w życiu, i w Mickiewiczowskich Dziadach widzę wciąż wiele wspólnych wartości. Spektakl Grzegorzewskiego mnie nie przekonał.