Grzeczny Joyce artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Gazeta Wyborcza” nr 235
  • data publikacji
  • 1999/10/07

Grzeczny Joyce

Nowe Bloomusalem należy do spektakli, o których nie wypada powiedzieć, że się ich nie rozumie, chyba że głęboką nocą żonie pod kołdrą. Ja tę kołdrę jednak uchylę i przyznam się, że najnowszego przedstawienia Jerzego Grzegorzewskiego nie rozumiem.

Nie rozumiem przede wszystkim, dlaczego wszystkie miejsca, w których toczy się akcja przedstawień Jerzego Grzegorzewskiego, są tak do siebie podobne. Czy jest to Zakopane Witkacego, Warszawa Wyspiańskiego, Paryż Moliera czy Dublin Joyce’a — na scenie oglądamy ten sam obraz. Wybitni aktorzy pchają rozmontowane fortepiany lub tramwajowe pantografy, poruszają się somnambulicznym krokiem i recytują swoje kwestie w mrok. Scena zapełniona jest intrygującymi przedmiotami, wśród których są fragmenty instrumentów muzycznych, skrzydła, konstrukcje dorożek, liny, fortepianowe struny, stare gramofony i inne przedmioty z antykwariatów i sklepów ze starymi meblami. Często dekoracje nie mieszczą się na scenie i wylewają się na widownię, z której usunięto część krzeseł.

Rozumiem i doceniam pasję reżysera, który tworzy i doskonali świat swego autorskiego teatru. Ale w Nowym Bloomusalem nie zobaczyliśmy niczego, czego nie widzielibyśmy we wcześniejszych jego produkcjach. Może prócz żagli od windsurfingu zawieszonych na wyciągach, co ma zapewne przypominać, że Dublin, w którym toczy się akcja, leży nad morzem.

Wykreowane przez Jerzego Grzegorzewskiego obrazy są bardzo piękne, jednak trudno pojąć, jaki mają związek z wystawianą literaturą. Czuje się to szczególnie w wypadku Ulissesa, na którego fragmencie reżyser oparł swój spektakl. Tyle się mówi o realizmie Joyce’a, który na przeszło ośmiuset stronach druku zawarł opis tylko jednego dnia: 16 czerwca 1904 roku, i tylko jednego miejsca: Dublina, po którym krążą pan Bloom, jego żona Molly i Stefan Dedalus. W spektaklu tej drobiazgowo i opisanej rzeczywistości nie ma. Fragment, który inscenizuje Grzegorzewski, opowiada o pełnej fantastycznych wizji pijanej wędrówce Blooma przez dublińskie knajpy i burdele. Nie zobaczycie ich jednak na scenie. Dorota Segda (Zoe) kusi Mariusza Benoit (Bloom) na wieszaku z ruchomym patefonem, do którego tuby Ewa Konstancja Bułhak (Kitty) wkłada fortepianowe struny. Na wizje Joyce’a, który w Epizodzie XV oddaje szalejącą wyobraźnię swego bohatera, reżyser nakłada własne wizje, czego rezultatem jest radosny chaos barw i dźwięków. Pewien krytyk, siedzący w moim rzędzie, zapisał podczas dwugodzinnego przedstawienia cały brulion. Zapewne po powrocie do domu zagłębi się w notatkach, ale nie sądzę, aby mu to w czymkolwiek pomogło.
Najbliżej powieści Joyce’a okazał się autor muzyki Stanisław Radwan. Odnalazł on właściwy klimat muzyczny dla Ulissesa, który waha się między pastiszem operetki a jazzem. Dublin Radwana brzmi kontrabasem i bandżo, ale słychać w nim także od czasu do czasu operowy głos Moll Bloom. Fragmentty muzyczne należą do najbardziej udanych momentów przedstawienia. Grzegorzewski pokazuje w nich kolejny raz, że ma doskonałe wyczucie rytmu i wyobraźnię muzyczną, jego sceny do muzyki Radwana zaskakują humorem i trafnością skojarzeń.

Po raz pierwszy Teatr Narodowy wprowadził ograniczenie wieku. Dyrekcja doszła do wniosku, że Nowego Bloomusalem nie będą mogli podziwiać widzowie poniżej 18. roku życia, tak jakby nadal obowiązywały zakazy z lat 20., kiedy policja konfiskowała i niszczyła pierwsze wydania książki Joyce’a. Jest to zakaz mocno na wyrost, nie sądzę bowiem, żeby kogokolwiek mógł dzisiaj zdemoralizować jeden akt kobiecy w biegu albo Dorota Segda mówiąca słowo na k. Spektakl jest niewinny nie tylko w sferze obyczajowości. Z tekstu usunięto większość satyrycznych odniesień do irlandzkiego katolicyzmu, wszystkie te bluźniercze litanie do nerki Blooma, bluźniercze msze, Sądy Ostateczne, postaci wrzeszczących proroków i Mesjaszy, których spotyka na swojej drodze Bloom. Wbrew tytułowi Nowe Bloomusalem przemyka się nad sprawami religii, nie prowokuje jak powieść. Joyce zmienił się tu w grzecznego chłopca o bujnej wyobraźni. Niedawno dyrektor Teatru Narodowego został wezwany na dywanik do prawicowej senator Krystyny Czuby, która zarzuciła teatrowi, że nie jest wystarczająco narodowy. Czy ta ostrożność jest wynikiem tamtej rozmowy?