Gra w dziady artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Echo Krakowa” nr 7
  • data publikacji
  • 1996/01/10

Gra w dziady

W końcy czerwca ubiegłego roku Dziady: Dwanaście improwizacji Jerzego Grzegorzewskiego zagrano pięć razy w Starym Teatrze. Spektakl wzbudził wielkie kontrowersje — niektórzy widzieli w nim wielkie wydarzenie, inni stwierdzili bez zastanowienia „dziadostwo”. Z powodu wyjazdu Jerzego Radziwiłlowicza, przedstawienia nie grano aż do stycznia tego roku. Teraz wróciło do repertuaru.

Swoistą deklarację ideową inscenizatorów Mickiewiczowskich Dziadów stanowi zawsze obrzęd. Tu reżyser musi się określić w stosunku do świata pozaracjonalnego. Musi odpowiedzieć na Mickiewiczowskie pytanie: „Więc żadnych nie ma duchów? / Świat ten jest bez duszy?”

Pytanie to jest nieustająco zasadne. W niektórych regionach Białorusi do dzisiaj mieszkańcy na Radawnicę, we wtorek po Wielkiej Nocy, przynoszą na cmentarze jedzenie, wódkę… Biesiadują pośród zmarłych, wraz ze zmarłymi. Sam Mickiewicz podczas wykładów w College de France mówił: „Najpierw dramat obejmował cały wszechświat, niebo wraz z duchami niebieskimi, ziemię — krąg działań ludzkich, i wreszcie piekło — paszczę szatana, skąd wychodzili przedstawiciele zła. Teraz zaś [1843 rok] zacieśnia się do salonów i buduarów”. Dzisiaj czasem bywa jeszcze gorzej: nie ma piekła, nie ma nieba…

Inscenizatorzy i reżyserzy radzili sobie z obrzędem na różne sposoby. Pierwsze Dziady dane w 1901 roku w inscenizacji Stanisława Wyspiańskiego wywołane duchy przedstawiły bardzo nastrojowo, ale racjonalnie. Ludzie gminu byli podobni do zjaw. Światy więc mimowolnie się mieszały. Leon Schiller w okresie międzywojennym duchy przedstawił za pomocą i światła i reakcji i tłumów zgromadzonych na dziadach. Pamiętna inscenizacja Konrada Swinarskiego z 1973 roku ukazała obrzęd dziadów poza sceną, w holu Starego Teatru. Pomimo iż to tylko teatr, można było odnieść wrażenie, że duchy w spektaklu Swinarskiego rzeczywiście należało i trzeba było za wszelka cenę wywołać. Jakość i witalność gry aktorów pozwalały widzom wierzyć w ich realny duchowy wysiłek. Najbardziej radykalnie o świecie nadprzyrodzonym i możliwości jego dosiężenia w teatrze wyrażał się Włodzimierz Staniewski, szef Gardzienic. Twierdził on, że usilne starania podczas gry spektaklu Gusła (opartym na II i IV części Dziadów) mogą prowokować pewne zawirowania pomiędzy światami ludzi i duchów. I myślę, że Gusła Gardzienic rzeczywiście takie zawirowania rozbudzały.

W spektaklu Jerzego Grzegorzewskiego pierwsze odczucie jest dosyć niepokojące: „Gdzie jest obrzęd?” Guślarz opowiada o dziadach. Unaoczniają to niezwykle piękne, aż przesłodzone obrazy wirującej cebuli cerkwi, wznoszących się świetlanych kręgów z żywym ogniem. Jednak za każdym razem wymawiane zaklęcia, pojawiające się zjawy, kolejne postaci Mickiewicza są „demaskowane”. Wszystko jest aż napęczniałe od teatralnej sztuczności.

Grzegorzewski wymieszał różne fragmenty Dziadów. Widzowie raz po raz wybijani są z przyzwyczajeń. „Ciemno wszędzie, głucho wszędzie…” śpiewa sztywno wyfraczony chór, jak na koncercie oratoryjnym. Gdy Guślarz wywołuje tych z „najcięższym duchem”, w ogniste kręgi wbiega Widmo Złego Pana. Ale Krzysztof Globisz grający tę rolę, zauważa prawie prywatnie, że jeszcze nie teraz jego wyjście, wycofuje się skonfundowany. W dobrą chwilę później znów jest na scenie, ale tym razem jak niewprawny magik ubarwia tandetnymi sztuczkami swe „widmowe” słowa. W przedstawieniu Grzegorzewskiego nawet sam kołatek zostaje zdemaskowany: Konrad spod stołu wyciąga stukającą dziewczynkę. Andrzej Hudziak, grający Guślarza, pojawia się na scenie w coraz to wymyślniejszych pozach. To niesiony na rękach, to bawiący się w grę polegającą na przejmowaniu krzyżujących się nitek. Świat rozpadł się. Nie ma już niczego serio. Pozostały gesty, gry, dekoracje — zdaje się mówić Grzegorzewski. Zbiorowa pamięć i zbiorowy wysiłek przestały istnieć. Gdy jednak chór dotknie indywidualnych doznań, budzi się uczucie. Na wezwanie „zemsta, zemsta na wroga”, Konrad natychmiast odpowiada.

W swój obrzęd-nieobrzęd Grzegorzewski wplata również sceny z Salonu Warszawskiego. Tam nikt nie chce słuchać dramatycznej opowieści o Cichowskim — wszyscy wychodzą. Trela pozostaje sam na scenie, zwraca się do widzów. W końcu, zwabieni opowieścią, pojawiają się Konrad i Guślarz. Opowieść o Cichowskim zostaje więc wpleciona w gusła, ale co więcej, staje się jedynym ich żywym emocjonalnie elementem.

Pierwsza część przedstawienia jest obrazem klęski Guślarza, który nie potrafił już skontaktować się z innymi światami, którego obrzęd jest tylko zlepkiem kuglarskich sztuczek i okruchów pamięci. Ale też klęską świata, smutną diagnozą naszych czasów, pogłębioną jeszcze w drugiej części przedstawienia. Końcowe monologi Konrada-Radziwiłowicza eksplodują ze świata „bez ducha”. Na tle rozpadu zbiorowej pamięci i mitów doznania Konrada stają się ogromnie dramatyczne. Kluczowe, jak sądzę, dla przedstawienia słowa: „Człowieku! gdybyś wiedział jaka twoja władza…”, podane przez Ducha (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik), podjęte z wahaniem przez Konrada i powtórzone raz jeszcze przez Anioła (Beata Paluch), stają się fundamentem duchowej odwagi Konrada. Początkowo pozornie intelektualne, prawie oschłe przedstawienie rozwija się w zupełnie nieoczekiwanym kierunku. Radziwiłowicz przekracza kuglarskie udanie stworzonego świata. Najpierw jakby wbrew woli, a później rozpaczliwie, z pełnią żaru i zaangażowania woła ku Bogu. Konrad Radziwiłowicza okazuje się jedną z najciekawszych ról współczesnego teatru.