Dwa wieczory w Narodowym artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Polska Zbrojna” nr 46
  • data publikacji
  • 1998/11/10

Dwa wieczory w Narodowym

Odbudowana po pożarze, który strawił ją do cna w połowie lat 80., Scena Narodowa zaczęła swój nowy, drugi sezon. Warto zapytać, jak przedstawia się kondycja instytucji, którą przed 233 laty ustanowi Wojciech Bogusławski? Wyposażony we wszystkie możliwe cuda teatralnej techniki XXI wieku — z zapadnią, ruchomymi wyciągami, podestami et tutti quanti i działający od chwili powołania w nowej edycji pod kierownictwem świetnego inscenizatora, Jerzego Grzegorzewskiego — Teatr Narodowy wciąż szuka swojego stylu i programu. Trudno nie wspomnieć, że dyr. Grzegorzewskiego wspomogą wkrótce (reżysersko) dwaj byli kierownicy reprezentacyjnej sceny: Kazimierz Dejmek oraz Adam Hanuszkiewicz. Nie ma tu miejsca na ocenianie każdej z dotychczasowych pięciu premier. Skupię się więc na dwu ostatnio obejrzanych przedstawieniach: Halce Spinozie i Ślubie. Bohaterem oczekiwanej z wielkimi nadziejami Opery Utraconej jest Witkacy, któremu Grzegorzewski kazał być filmowcem, kręcącym w Zakopanem obraz na motywach znanego dzieła Stanisława Moniuszki. Z tym że Witkacowska Halka wiedzie się z „góralskiej” rodziny… Spinozów. Stąd pełny tytuł tego klasycznie autorskiego przedstawienia: Halka Spinoza, albo Opera Utracona albo Żal za uciekającym bezpowrotnie życiem. Chór grecki zastępują w nim dwaj krzepcy bacowie (fenomenalni Jerzy Radziwiłłowicz i Zbigniew Zamachowski), porozumiewający się między sobą i komentujący akcję dialogami… ks. Tischnera. Pomysł był przedni; zderzenie wysublimowanej umysłowości wielkiego oryginała, wizjonera i awangardysty z ludową mądrością i wiedzą o życiu ma tutaj miejsce na tle Zakopanego lat 20.; z jego surowym pejzażem i snobizmami zjeżdżającej pod Giewont intelektualno-artystowskiej socjety. Dodajmy, że Witkacy żywo interesował się filmem, zatrudnił się nawet jako aktor w jednej z produkcji. U Grzegorzewskiego postać jednego z najniezwyklejszych fenomenów sztuki polskiej XX wieku gra Krzysztof Wakuliński.

Przy wszystkich swoich stricte scenicznych pięknościach Halka Spinoza wydała mi się w sumie spektaklem pozbawionym władzy budzenia w nas emocji i intelektualnie niezbyt odkrywczym.

Żadnego z tych zarzutów nie można natomiast postawić mistrzowskiej inscenizacji Ślubu Witolda Gombrowicza, także autorstwa kierownika Pierwszej Sceny. W marzeniu sennym, koszmarze właściwie, który nawiedza polskiego żołnierza Henryka, walczącego na froncie D wojny gdzieś w północnej Francji, grają wspaniale wszystkie plany. Jest to zasługa tyleż znakomitych aktorów, ile szczęśliwych rozwiązań inscenizacyjno-reżyserskich i odczytania przez Grzegorzewskiego jednego z ważniejszych dramatów XX wieku. W tym finezyjnym Ślubie Henrykiem jest Jan Peszek, jego przyjacielem Władziem, też w mundurze, Mariusz Benoit, Pijaka zaś, dysponującego władzą „dutknięcia” i zdegradowania tym gestem osób i spraw dla bohatera świętych, kreuje Wojciech Malajkat. Podobnie Zbigniew Zamachowski i Magdalena Warzecha w rolach sarmacko-chamskich, młodszych od syna rodziców, okazują się obsadowym strzałem w dziesiątkę. Gros ciężaru spektaklu — gorącego emocjonalnie i bogatego intelektualnie; swojskiego w klimacie i zdolnego zadowolić najwybredniejsze gusta — niesie naturalnie Peszek. Zrealizowany w ciasnej, zdawałoby się, na tak monumentalne przedsięwzięcie sali przy Wierzbowej Ślub Grzegorzewskiego to prawdziwa uczta dla każdego miłośnika Melpomeny.