Czysta forma artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Zwierciadło” nr 9
  • data publikacji
  • 1978/03/02

Czysta forma

Spektakl przygotowany w Teatrze Dramatycznym przez Jerzego Grzegorzewskiego, który opracował scenariusz widowiska, scenografię i sam całość wyreżyserował, wzbudził spore kontrowersje. Opinie krytyki i publiczności są niemal biegunowo odmienne. W prasie ukazały się już niezłe recenzje, w radiu słyszałem dwie optymistyczne audycje, w których pochwalono dzieło Grzegorzewskiego i skrytykowano … niesforną publiczność za to, że niczego z dzieła nie pojęła. Bo rzeczywiście widzowie odebrali widowisko z drwiną i pod koniec trwającego niecałą godzinę przedstawienia dały się słyszeć śmiechy na sali, ktoś ją nawet opuścił, protestowano także (choć nie nazbyt gorąco) oklaskami w najzupełniej niestosowanych momentach. Wreszcie podczas muzycznego epilogu trzeba przyznać, że wcale ładnego, szmery i przekorne śmichy-chichy opanowały całą salę. A przecież muzyka o awangardowe niebo trudniejsza i dziwniejsza przyjmowana jest z pokornym szacunkiem i aplauzem w czasie Warszawskiej Jesieni. Czyżby więc o wszystkim decydowało opakowanie?

Zanim spróbujemy przedstawić własne stanowisko, należałoby opisać spektakl. Problem w tym, że jest to w ramach krótkiego felietonu niemal niewykonalne. Fabuły w przedstawieniu praktycznie nie ma, dialogi składają się z krótkich fragmentów powyrywanych z rozmaitych utworów literackich (w programie wymieniono dziewięć dzieł ośmiu autorów), niektóre zdania powracają po kilka razy niby motywy w muzycznej symfonii. Dekoracje, dość rozbudowane, jak zazwyczaj u Grzegorzewskiego, nie wiążą się w sposób funkcjonalny i zgodny z tradycyjną logiką i estetyką teatralną, z wygłaszanymi kwestiami. Aktorzy grają chyba bez przekonania: właściwie tylko końcowy monolog Gustawa Holoubka zostaje w pamięci.

Tu gwoli uczciwości godzi się przypomnieć, że takie same trudności opisowe sprawiał w swoim czasie krytykom słynny spektakl Jerzego Grotowskiego Apocalipsis cum figuris. Podobne kłopoty krytyczne związane są z dziełami teatralnymi Tadeusza Kantora i Józefa Szajny, z drugiej jednak strony w Apocalipsie istnieje wyraźny fabularny ciąg wydarzeń, w przypadku zaś Umarłej klasy Kantora czy najwybitniejszych przedstawień Szajny — Repliki i Dantego — akcja koncentruje się w ramach jednej lub kilku dramatycznych sytuacji. Co ważniejsze, wszystkie te spektakle odwołują się do znaczeń ważnych w kulturze, do pewnych informacji znanych widzowi. Postać Ciemnego z Apocalipsis kojarzy się z Chrystusem, wiemy też wszyscy, kim był Dante. To ułatwia zrozumienie całego zespołu sygnałów, aluzji, obrazów plastycznych zawartych w przedstawieniach.

Natomiast Warjacje Grzegorzewskiego są luźnym collagem drobnych odprysków literackich nie podporządkowanym czytelnej idei i nie związanym z jakąś wyraźną kanwą. Jest to spektakl zbyt osobisty, zbyt subiektywny, aby mógł być odebrany ze zrozumieniem przez publiczność. Sam autor mówiąc w radiowym wywiadzie o genezie Warjacji wyprowadził ją z własnych pragnień i obsesji. Od dawna chciał wystawić Czajkę Czechowa — otrzymywał jednak inne propozycje. W rezultacie Czajka stała się dla reżysera rodzajem mitu. W Warjacjach motywy z dramatu Czechowa powtarzają się najczęściej, a towarzyszą im fragmenty z dzieł tych pisarzy, którzy — jak można sobie wyobrazić — pojawiali się w artystycznym życiu Grzegorzewskiego zamiast Czechowa.

Warjacje przypominają sen, majaczenia, i tak je trzeba odbierać: jak marzenie czy wizję senną, a nie realistyczną opowieść. Widz, który nie podda się nastrojowi, nie przyjdzie z wiarą do teatru, będzie rozczarowany. Czyż zresztą nie przypomina to sytuacji teatralnej Grotowskiego albo Kantora? Czy nie jest to w ogóle sytuacja nowoczesnej sztuki, która oddziałuje na emocje, a nie racje, i dlatego rozważana na zimno, bez entuzjazmu i zaufania, często okazuje się dosłownie kupą starych szmat, kawałkiem zardzewiałej blachy, zbiorem zużytych przedmiotów, które cywilizacja codziennie przetrawia w ogromnych ilościach.

Wracając zaś do Warjacji można by je opisać jako Witkiewiczowską „czystą formę”. Zakopiański mistrz przedstawił kiedyś, jak sobie taki spektakl wyobraża:
A więc: wchodzą trzy osoby czerwono ubrane i kłaniają się nie wiadomo komu. Jedna z nich deklamuje jakiś poemat (powinien on robić wrażenie czegoś koniecznego w tej właśnie chwili). Wchodzi łagodny staruszek z kotem na sznurku, dotąd wszystko było na tle czarnej zasłony. Zasłona rozsuwa się i widać włoski pejzaż. Słychać muzykę organów. Staruszek mówi coś z postaciami, coś, co musi dawać odpowiedni do wszystkiego poprzedniego nastrój. Ze stolika spada szklanka. Wszyscy rzucają się na kolana i „płaczą”. Itd, itd. Każdy, kto był na Warjacjach, przyzna, że podobieństwo jest uderzające. Witkacy zaś, opisawszy przykład „czystej formy” na scenie, dodawał: „[...] tą metodą można, pisząc sztukę na serio i wystawiając ją odpowiednio, stworzyć rzeczy niebywałej dotąd piękności”.