Czechow, Grzegorzewski i bibeloty artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Kultura” nr 26
  • data publikacji
  • 1980/04/29

Czechow, Grzegorzewski i bibeloty

Przypisywanie odbiorcy dzieła braku umiejętności w jego odbiorze jest powszechnie używanym zabiegiem stylistycznym, pozwalającym oceniającemu na wyrażenie tzw. głębszej treści. Czyni tak i Ireneusz Krzemiński w omówieniu Czechowskiego spektaklu w Starym Teatrze („Kultura” nr 21). Ponieważ jestem jednym z nielicznych widzów tego przedstawienia zamieszkałym w Warszawie nie od rzeczy będzie usprawiedliwić się, dlaczego według Krzemińskiego lubię bibeloty w ogóle retro styl bez głębszej myśli i dlaczego od mojej miernej osobowości wiało także chłodem w stronę sceny, gdym nieszczęsny usiadł na widowni.

Dziesięć portretów z Czajką w tle trzeba umieścić w ciągu codziennego repertuaru Starego Teatru.

Nie można od każdego spektaklu nawet na tak renomowanej scenie wymagać, aby było to wydarzenie (mimo nagrody w Kaliszu). I tak należy patrzeć na Czajkę Grzegorzewskiego, a nie zrzucać winę na niedouczonego, mieszczańskiego widza, w zwykły wtorkowy dzień na widowni Starego Teatru było więcej miejsc wolnych niż zajętych. To mnie od razu zdziwiło. Jakże to tak?

W tym teatrze, który zdobył takie uznanie, podczas występów którego w Warszawie ludzie dają każdą cenę za bilet, w tym teatrze, na miejscu w Krakowie, takie pustki. Widownia nie pełna, ale renoma teatru działa jak magnes, dużo obcokrajowców. Sporo młodzieży szkolnej.

Wystawa ascetyczna choć mało czytelna, niepełne światło, stroje oszczędne. W obsadzie same filary, twarze znane z filmu, telewizji, kabaretu. I tu pojawia się pęknięcie. Widz taki powszedni, chce nasycić się grą aktorów obcowaniem z nimi bezpośrednio. A reżyser chowa ich w zakamarkach własnej scenografii, w niepełnym świetle, wyprowadza ich w głębię sceny, każe grać poza zasięgiem oczu widza.

Aktorom z niezrozumiałych powodów każe się nerwowo wbiegać na scenę i znikać z niej. Aby widzowi dać do zrozumienia, że Teresa Budzisz-Krzyżanowska gra zmanierowaną aktorkę, stroi się ją od czasu do czasu w maskę i perukę. Nową twarz dostaje także Anna Dymna grająca dziewczynę, która powraca do „małego dworku” po swoich wojażach aktorskich. Niektórzy z aktorów nie mogą zmieścić się w tej konwencji, próbują grać jakby przeciw. Chcą być ludźmi, a nie upostaciowanymi ideałami.

I mniejszą mam pretensję do Grzegorzewskiego, gdyż zwykliśmy w działaniu innych ludzi zawsze dopatrywać się sensu i celowości. Drażni mnie bardziej Krzemiński, dla którego przedstawienie jest tylko pretekstem do wyrażenia własnych myśli, często dalekich od tych, jakie twórcy chcą nam przekazać ze sceny. Ktoś może spytać: wolno tobie, nędzny czytelniku, więc dlaczego kłócisz się z Krzemińskim, któremu też wolno?

Dlatego, że za mało dowiaduje się czytelnik „Kultury” o przedstawieniu, dlatego, że muzyka Radwana tak odpowiednia do Czechowa nie przylega do przedstawienia Grzegorzewskiego. Dlatego także, że nie trzeba koniecznie do każdego przedstawienia dorabiać teorii i próbować z tekstu oryginalnego wyłuskiwać tzw. czystą myśl i podkreślać nowoczesność.