Co się komu śni artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Słowo Powszechne” nr 91
  • data publikacji
  • 1976/04/22

Co się komu śni

Nie, to nie będzie ani o sztuce Brylla pod takim właśnie tytułem, ani o Życiu snem Calderona, ani o Śnie srebrnym Salomei Słowackiego, ani o Śnie nocy letniej Szekspira, ani o Bloomusalem Joyce’a-Grzegorzewskiego. Właśnie Jerzy Grzegorzewski jest twórcą przedstawienia Ślubu Witolda Gombrowicza, zrealizowanego w Teatrze Polskim we Wrocławiu i pokazanego gościnnie w warszawskim Teatrze Dramatycznym. W tym samym teatrze, w którym przed dwoma laty odbyła się polska prapremiera Ślubu, zrealizowana przez Jerzego Jarockiego, a 19 lat temu – światowa prapremiera Iwony, księżniczki Burgunda. Przypomnijmy jeszcze: Jerzy Grzegorzewski, sprawca takich wydarzeń w naszym życiu teatralnym jak wspomniane już Bloomusalem oraz Ameryka Kafki w Teatrze Ateneum (Scena 61).

No i teraz ten Ślub. Senna projekcja egzystencji Henryka, polskiego żołnierza we Francji czasu ostatniej wojny, jeszcze jedna wersja „polskiego Hamleta” (czy raczej: anty-Hamleta), przerażające i porażające, tylko we śnie w pełni wyzwolone jego utajone „ja”. Trochę Hamlet i trochę Raskolnikow. Ale nie tylko: relatywizm osobowości ludzkiej zmieniającej się pod ciśnieniem innych osobowości, a więc ciągła gra, ustawicznie zmieniające się maski (gombrowiczowskie „przyprawianie gęby”), pokusy i mechanizmy władzy, narodziny dyktatora-zamordysty, przekraczanie coraz to nowych granic aż do granicy zatracenia się, samounicestwienia, odrzucanie wszelkich norm moralnych i społecznych, „deifikacja” człowieka i jego „ziemski kościół”, kreacyjna siła gestu przechodząca w rytualne skostnienie — ależ to przecież znany nieomal na pamięć katalog teatralny. Tylko, że Gombrowicz pisał swój Ślub 32 lata temu.

Twórca wrocławskiego przedstawienia zrezygnował z „osadzenia w rzeczywistości historycznej” swego Ślubu, poszedł dalej, głębiej od poprzednich realizatorów, a w aspekcie uniwersalistycznym i egzystencjalnym — chyba dalej od Gombrowicza, a w każdym razie — precyzyjniej. Wychodząc od klasyków jest jednocześnie bardziej bliski amerykańskiej awangardy „teatru otwartego”, tylko intelektualnie bardziej zdyscyplinowany.

Narzucił też dyscyplinę całemu zespołowi wykonawców, spośród których kreacje Igora Przegrodzkiego (Ojciec i Król), Bogdana Kocy, interesująco debiutującego w karkołomnej wręcz głównej roli Henryka oraz Ferdynanda Matysika (Pijak) — poddają tonację całemu przedstawieniu i decydują w głównej mierze o jego artystycznej agresywności i czytelności.

Podobną precyzję w robocie teatralnej, podobną przejrzystość, czytelność i artystyczną logikę odnajdujemy w Śnie Felicji Kruszewskiej, zrealizowanym w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Zmarła w 1943 r. autorka, przedwojenna poetka, pozostawiła tylko tę jedną sztukę, zrealizowaną dwukrotnie przez Edmunda Wiercińskiego w Wilnie i Poznaniu. W r. 1974 wystawił ją Teatr Wybrzeże w reżyserii Stanisława Hebanowskiego i pokazał ją w Warszawie w ramach Panoramy XXX-lecia.

Twórca obecnego przedstawienia Jerzy Dobrowolski ma głośne nazwisko, ale raczej w kabarecie niż w teatrze. Okazało się jednak, że jego satyryczno-kabaretowe doświadczenia pozwoliły mu dostrzec w Śnie właśnie elementy satyryczne. Bardzo „polski” jest ten Sen Kruszewskiej — Dobrowolski jeszcze mocniej wydobył i pogłębił tę jego genezę polskości. Są tam reminiscencje i z Mickiewicza (Bal u Senatora) i z Wyspiańskiego (Wysłaniec-Wiarus, złoty dukat zgubiony przez Dziewczynkę, której się śni — złoty róg z Wesela i in.), jest przewijająca się od Słowackiego i Wyspiańskiego po Gombrowicza i Mrożka: „niemożność”, letarg, półuśpienie, jest metafizyka symboli. Dziewczynka, której się śni (bardzo czysto gra ją Elżbieta Starostecka), podobnie jak Henryk ze Ślubu — jest tu jedyną istotą żywą i czującą, tylko że ona śni jedynie swoje posłannictwo: obudzić z letargu swój naród, swoje miasto, zanim przyjdą „czarne wojska”.

Drugą wiodącą postacią — ale z innego planu — jest Zielony Pajac, który powinien wisieć na lampie; Jerzy Bończak w tej roli anty-Stańczyka trafnie pointuje wszelkie sceny „sennego planu”. Łatwą happyendową puentę, na którą składają się następujące kwestie: „Już czas! Trzeba posunąć zegar” (zatrzymany przez Pajaca — przyp. S.P.), „Nie będziemy na miejscu stali!” i (okrzyk Dziewczynki) „Zwycięstwo! Czas ruszył!” — osłabiają czy wręcz przekreślają kończące przedstawienie słowa Dziewczynki: „Ja się nie chcę zbudzić!”.

A o czym śni Don Francisco Goya, bohater hiszpańskiej sztuki Antonia Buero Vallejo Gdy rozum śpi…? Więcej dowiadujemy się o tym z jego obrazów niż z samej sztuki. Śni o swej nietykalności pierwszego malarza Hiszpanii. Ale i jego — jak Henryka ze Ślubu, jak Dziewczynkę ze Snu — „dutknie” i złamie „palic”. Jedną z najbardziej fascynujących scen, skomponowanych przez Wajdę, jest właśnie sen Goyi, starego mistrza od ćwierć wieku już głuchego, żyjącego z dala od królewskich salonów i intryg i malującego wreszcie „dla siebie” w małym domku pod Madrytem. Sztuka jest ilustracją i tego okresu życia Goyi, i tego okresu Hiszpanii (dyktatorskie rządy Ferdynanda VII i ostry nawrót reakcji), w którym twórca Kaprysów — jak mówi w sztuce — „maluje swój strach”. Zarówno reżyseria Andrzeja Wajdy jak i bujne aktorstwo Tadeusza Łomnickiego dźwignęły znacznie w górę tekst sztuki, w czym ma też swój udział zarówno występująca gościnnie w roli Leocadii Zorrilla — Lidia Korsakówna, jak i scenografia Krystyny Zachwatowicz.

Sen Moczałkina, bohatera sztuki Aleksandra Kopkowa Słoń jest bardziej przyziemny: marzy mu się „burżujskie życie”. Kluczem do tego burżujskiego raju ma być złoty słoń, którego Moczałkin znajduje w głębokiej studni. Co można zrobić ze złotym słoniem? Uciec do Ameryki? Moczałkin przechodzi we własnym domu nieustający kurs polityczny, prowadzony przez jego syna Mitię, więc wie, że „raj amerykański” wcale nie jest rajem. Po wielu perypetiach Moczałkin postanawia (zresztą przy pomocy Miti), ulecieć balonem „domowej roboty” w górę, by tam — żyć? Ekspozycja interesująca, rodem z Mrożka, ale balon jest za mało napompowany, więc sztuka wraz z jej bohaterem (który dobrowolnie „wraca” na ziemię) spada w bardzo szybkim tempie, odnosząc chyba znacznie poważniejsze obrażenia niż Moczałkin. Przedstawienie ma mocną obsadę (Gołas, Traczykówna, Pokora, Kalinowski, Szaflarska, Milecki) — ale ich wytrawne i sympatyczne aktorstwo nie mogło przeszkodzić niestety temu spadaniu…