Apokalipsę nosimy w sobie artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Słowo Powszechne” nr 55
  • data publikacji
  • 1984/03/15

Apokalipsę nosimy w sobie

Przed piętnastu laty w mie­sięczniku „Dialog” zamiesz­czono rozmowę Tadeusza Różewicza z Konstantym Puzyną pt. Wokół dramaturgii otwartej.

„Użył pan sformułowania: dra­maturgia otwarta — powiedział wówczas autor Kartoteki .— To dla mnie sprawa istotna. Wywo­dzi się ona z moich wczesnych doświadczeń poetyckich: poema­tu otwartego, który się właśnie tak nazywał Poemat otwarty. Dziś każdy mógł wejść w środek, dopisać fragment czy koniec, roz­szerzyć, czy uzupełnić jakąś sce­nę.”

Ta uwaga Tadeusza Różewicza odżywa z okazji przedstawienia jego najnowszej sztuki Pułapka przygotowanej przez Jerzego Grzegorzewskiego na scenie Tea­tru Studio w Warszawie.

Grzegorzewski uniknął pułapki w którą wpadali nieraz świetni realiza­torzy sztuk Różewicza, tworząc jakby przedstawienia obok tekstu. Ale też reżyser nie poddał się sugestiom zawartym w didaskaliach a ograniczają­cym jego wizję teatralną. Przedsta­wienie stało się więc dziełem w pełni samoistnym wobec tekstu, nie oka­leczając poezji Różewicza. Podobnie zresztą jak świetne, inaczej zupełnie potraktowane przedstawienie Karto­teki w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach.

Mówiono, że Różewicz poświęca wszystko dla udowodnienia kilku prostych prawd. A prawdy te żyją i rozwijają się, odciskają ostrymi kon­turami w świadomości widza dzięki formie scenicznej, która je ukonkret­nia nie ograniczając ich konturów, skojarzeń, jakby je zagęszczając, po­wodując pulsowanie napięć, obrazów, zachowań bohaterów. Grzegorzewski nie kaleczy słów, nie rozbija ich na dźwięki lecz stawia na równi z obra­zami, dzięki którym zyskuje na boga­ctwie znaczeń. Obraz zbudowany czę­sto z symbolicznych znaków-rekwizytów nie ulega jednak niebezpie­czeństwu ilustracyjności. Reżyser spe­cjalną uwagę zwraca na owe szafy, sprzęty, stoły, parawany czy wiesza­ki. Te sprzęty, rekwizyty stają się jak­by rezonatorami znaczeń, uczuć i sko­jarzeń postaci.

W Pułapce odwołuje się autor do faktów z życia Franza Kaflu ale też jak­by zacierał granice między bio­grafią pisarza a jego bohaterami. Franz na scenie tworzy siebie, u­jawnia jak kształtuje się sylwetka jego bohatera, a jednocześnie jak nasila się w nim samym konflikt między rzeczywistością jego pisa­rstwa, w której się pogrąża a oto­czeniem. Konflikt narasta, powo­dując odcięcie się od społecz­ności i pogrążenie w śmierć. Śmierć staje się dla Franza nie u­cieczką od rzeczywistości, ale no­wą rzeczywistością.

Znajdujemy też w tym przed­stawieniu wyostrzenie tak chara­kterystycznej dla twórczości Ró­żewicza obsesji rodziny jako te­renu nieuniknionych konfliktów prowadzących często do wyobco­wania jednostki. W tym konflik­cie centralną postacią jest Ojciec. Podstarzały, perorujący, zachłan­ny, mięsożerny. Ojciec, którego histeryczność reakcji i wzmaga­jące się podniecenie podkreślał często zbyt ekspresyjnie Marek Walczewski gestem wijących się, nagle załamanych rąk lub skrę­tami tułowia. Zaborczość wiecz­nej narzeczonej Franza — Felice ujawnia się w krzątaniu koło przy­szłego mieszkania, zachłannym gromadzeniu owych łóżek, sprzę­tów i przepastnych szaf, które mogą narzucać skojarzenia freudowskie. Szafa staje się w tym przedstawieniu także symbolem schronienia i złudnego bezpie­czeństwa co stwarza już przejś­cie do innej warstwy tej sztuki, jakby rozciągniętej nad rzeczywi­stością, w której miota się Franz. Łączenie apokalipsy z szafą wy­daje się zabiegiem groteskowym, ale był czas w naszych doświad­czeniach, gdy właśnie taka gro­teska graniczyła z ostatecznym zagrożeniem.

Różewicz wykracza poza jedna warstwę czasu, narzuca bohaterom swojej sztuki wiedzę o czekającej ich zagładzie. Świetnie zrobiona scena w zakładzie fryzjerskim, (doskonała wyrazista rola Jacka Jarosza) kończy się owym otwarciem w przyszłość w epi­zodzie, w którym tępy pomocnik fry­zjerski (Wojciech Magnuski) zmienia się w rozwrzeszczanego złośliwego SS-mana, który maltretuje żydowskie­go intelektualistę (Antoni Pszoniak).
W sztuce Różewicza mówiącej o lo­sie wybujałej, chorej a uciążliwej ge­nialności nieprzystosowanie wyrasta do wymiaru tragedii. To także jakby artystyczna ilustracja teorii prof. Ka­zimierza Dąbrowskiego o dezintegra­cji pozytywnej. Czy jednak przykład Franza, jest właściwym argumentem za słusznością tej tezy. Bo nie racje bycia, ale instynkt śmierci kształtuje jego osobowość. Franz zarażony śmiercią skłócony z otoczeniem, nieprzystosowany, jest cieniem odle­głej chmury zwiastującej zagładę, która spadnie na żarłocznych Ojców, zatroskane Matki i gładkich, uliza­nych szczęściarzy — Maksów.

Często jednak inscenizator był osamotniony. Tekst chwilami o­cierał się o banalność, a nie wszy­scy aktorzy podołali zadaniu. Tworzyli najpełniej swe postacie w momencie gdy wtopieni zosta­wali w obraz, zespoleni z rekwi­zytem, wpisani w sprzęty. Cieka­we sylwetki tworzyły kobiety z życia Franza: trochę przyciężka, zdecydowana ale wewnętrzne os­chła z osadem niepokoju — Felice (Elżbieta Kijowska), napięta, wewnętrznie rozdarta, pogrążająca się w klęskę Greta — Anny Chodakowskiej. Małe, ale sym­patyczne postacie to siostry Fran­za: Elli (Joanna Wizmur), Valli (Krystyna Kozanecka) Ottla (Mał­gorzata Niemirska). Zwracała także uwagę, służąca Józia (Wero­nika Pawłowska). Bardzo ładną sylwetkę Matki stworzyła Irena Jun wyrażając nie tylko lękliwie zatroskane ściszenie, ale wyraź­nie zaznaczając uczucia kobiety wypalonej wewnętrznie, wrażli­wej i rozdartej w swojej miłości do syna i męża, których nie zdo­ła, choć stara się, zrozumieć. Z ról męskich Maks — Krzysztofa Baumana jest jakby dopowiedze­niem, swoją obleśną poprawnoś­cią, mizdrzącą się usłużnością i podejrzaną przyjaźnią — losu Franza. Wiodącą jakby się zdawało rolę Franza w jego dojrza­łej postaci (jest jeszcze Franz-chłopiec — Hanny Chombakow, Franz-młodzieniec — Mirosła­wa Guzowskiego) zagrał Olgierd Łukaszewicz. Aktorowi temu bar­dziej odpowiadają role tragiczno-­bohaterskie, niż psychologicznie skomplikowane. A zagrał swojego Franza oszczędnie bez przejaskra­wień, które byłyby nieznośne.

Przedstawienie piękne, w war­stwie inscenizacyjno-plastycznej a także muzycznej, zyskało, i słu­sznie, uznanie publiczności sprag­nionej wrzeszcie tego by teatr po­magał widzieć i myśleć.