Spowiedź Grzegorzewskiego artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Express Wieczorny” nr 131
  • data publikacji
  • 1985/07/08

Spowiedź Grzegorzewskiego

Jest to przedstawienie skrajnie subiektywne i egoistyczne. Gęste, erudycyjne, mroczne, sterowane myślą człowieka, który wrażliwie przeżywa świat. Nasz świat. Ta wrażliwość każe mu mówić, obna­żać ból, aż po granice ekshibicjo­nizmu. Każe pokonać wstyd — wstyd zdziwienia, nieporadności i zagubie­nia, które w każdej chwili mogą być nazwane strachem czy przeraże­niem. Tak jak to przedstawienie może doczekać się wielu etykiet — od protestu po filozoficzną ludzką komedię.

Ale najbliższa prawdy o Grzego­rzewskim będzie: spowiedź. Kluczy i wytrychów do Powolnego ciem­nienia malowideł będzie się jesz­cze szukać długo. Bo jest to dzieło znaczące z wielu powodów, jest to też — po prostu — niezwykle inte­resujący teatr. Teatr czysty.

55 minut. „Wyobrażam sobie sztu­kę, której nie potrafię napisać. Miej­scem akcji jest stara dzielnica Am­sterdamu, niedawno zburzona. Opo­wiadano mi, że stałą od wojny pu­sta, wyludniona — cały fragment miasta. Domy, ulice, meble, książki czekały na powrót zaginionych wła­ścieli. Musiał upłynąć czas, aby według prawa uznano, że zginęli ostatecznie. Los mieszkańców tych domów był znany, spalono ich w krematoriach. Przez te puste ulice mógłby iść Konsul z Pod wulkanem.”

To pisze Grzegorzewski w progra­mie. A potem opowiada gdzieś, że wyobraża sobie także to przedsta­wienie jako 6 godzin bez tekstu. Jest to przecież próba stworzenia wła­snej rzeczywistości wspomagającej takie a nie inne widzenie świata.

Wspiera się ono o najprostszy fun­dament: humanizm. Żywi się litera­ckimi fascynacjami, czy też może lepiej powiedziawszy, nadaje sygna­ły jak alfabetem Morse’a: zrozum­cie, Faust też, Józef K. Od Franza Kafki, Poeta w Dantejskim piekle, wieczni wędrowcy, Lord Jim, Tonio Kruger, może Myszkin, a może po prostu Każdy jak w średniowiecz­nym moralitecie. Może to być Kon­sul z powieści-szlagieru Pod wul­kanem, pisanej tuż po wojnie, u nas wydanej 20 lat temu, człowiek tragiczny, który jest godny być sę­dzią tego aświata, nawet jeśli upadł nisko.

Podróż, a więc wędrówka, ruch, a więc powrót do podstawowej kategorii filozoficznej wszech dziejów — czasu. To dlatego czas w przedstawieniu Grzegorzewskiego nie jest istotny. Jeśli jest bohaterem i stwórcą, nie może liczyć się na mi­nuty, trwaniem spektaklu. Ogarnia wszystko, nawet te obrazy, powolnie ciemniejące malowidła…

Być może, że warto doszukiwać się tu manifestu, definicji, progra­mu, sam twórca podpowiada, że to dzieło, rodzące się przez 10 ostatnich lat, zlepione z wątków i obsesji, uważa za „definitywny koniec pew­nego etapu swojej pracy” (chociaż zaraz dodaje, że może się wycofać z tych sformułowań). Lepiej więc nie zapędzajmy się w akademickie dyskusje. Patrzmy.

Materia spektaklu jest wielowar­stwowa. Aktor znaczy w nim tyle, co człowiek we wszechświecie. Nie spodziewajcie się żadnej fabuły, akcji w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, choć jednym z elementów or­ganizujących rzecz całą jest ślad historii Ivonne i Konsula z powie­ści Lowry’ego (Teresa Budzisz-Krzy­żanowska i Marek Walczewski). Ten teatr rządzi się własną estetyką i własnym rytmem. Jest zagadką i za­razem niebywałą podnietą dla wraż­liwego, myślącego widza. Jest po­pisem zespołowości aktorskiej (dzie­siątki epizodów, kunsztownych mgnień w znanych wcieleniach), symbiozy obrazu i dźwięku, ruchu i barwy, słowa i muzyki.

Trudno zgadnąć ilu spektakli doczeka to przedstawienie. I nie jest to najważniejsze. Najistotniejsze jest to, że takie przedstawienie mogło powstać. Bo jest to tak jak w wier­szu Różewicza: „Poeta to jest Ktoś /słuchajcie głosu Poety/ choćby ten jego głos był cienki jak włos/ jak je­den włos Julietty”.