[Widz może poczuć się niepewnie...] artykuł

Informacje o tekście źródłowym

[Widz może poczuć się niepewnie...]

Widz może poczuć się niepewnie, ograniczony warunkami, w jakich mu przyszło oglądać przedstawienie. Pozbawiony możliwości objęcia go w ca­łości, uchwycenia szczegółu zachowania postaci. Wychyla się ze swojego rzędu ustawionych pod ścianą krzeseł, by wyłowić element konieczny do zbudowania pełnego obrazu. Jeszcze nie wie, że bez jego udziału nie sposób złożyć układankę. Wstaje i siada. Czasem spojrzy na tego, który siedzi na przeciwko i także się męczy. Jak w lustrze. Schyla się i podnosi, kręci głową to w lewo, to w prawo, by nie uszło uwadze nic z rozgrywanej akcji. A wszystko dlatego, że Ewa Bułhak umieszcza ją w różnych częś­ciach wąskiego korytarza Teatru Studio. W tak nietypowo rozwiązanej przestrzeni nie ma miejsca na przyjęty w teatrze dystans pomiędzy sceną i widownią. Tu aktor ograniczony warunkami „gardła” sceny (w głębi koryta­rza lekkie wzniesienie prowadzące na drugi, daleki plan; w środku dwie pary drzwi na przeciw siebie; trzecia para między krzesłami; w drugim końcu jeszcze jedne drzwi umożliwiające nieoczekiwane wejście z innej strony) znajduje się często na wyciągnięcie ręki. Celowo. Jakby na krawędzi iluzji i rzeczywistości. Nie pozostawiając właściwie publiczności wyboru udziału; stymulując jej zachowania i włączając w prowadzoną grę. A wszystko zaczyna się zwyczajnie. Jak zwykle u Ionesco. Od stereotypu drobnomieszczańskich rozmów wyznaczanych rytmem domowych porząd­ków; przy wtórze odkurzacza i popijanej kawy. Dopiero przybycie Policjanta (Piotr Bajor) wprowadza niepokój stawiając na głowie pozornie stabilny układ. Od tej chwili dom państwa Choubert a przede wszystkim oni sami, podporządkowani zostają nadrzędnemu zadaniu i wymaganiom władzy. Początkowo jedynie oferujący swoją pomoc w poszukiwaniu pana Mallot, bezwolnie spełniają polecenia Głównego Inspektora, by w końcu całkowicie mu ulec. Dzięki tak pojętemu posłuszeństwu odbywa się niewidoczny proces transmisji zadań powierzonych Policjantowi na osobę Chouberta (Andrzej Blumenfeld). Ten zaś biorąc obowiązki za rodzaj wyróżnienia, dopingowany gorliwością żony (Irena Jun) nakłada kolejne maski, przyjmu­jąc role coraz trudniejsze, w końcu nie do wykonania. Aż do chwili idiotycz­nego zdziecinnienia, które jest stanem pokonanego. Z bezsilnością uzależ­nionego człowieczka Blumenfeld dobrze sobie radzi. Godząc przy użyciu oszczędnych środków aktorskich błazeńską grę i tragiczne poczucie nieuniknionego poświęcenia. Słabość i gotowość do działań. Karmiony prze­mocą kawałami suchego chleba, mimo odruchów samoobronnych zacho­wuje świadomość szlachetnej obowiązkowości.

Szarmancki i czarująco uśmiechnięty jest kat i aranżer farsowych zajść w jednej osobie: Policjant Piotra Bajora. Nic dziwnego, że jego wykreowa­nemu wdziękowi nie oprze się dowartościowana Magdalena. Irena Jun dała popis swoich komediowych możliwości, ukazując się widzom w coraz to nowych wcieleniach bezwzględnej kokietki. Nieco tandetnej i pretensjonal­nej w zachowaniu. Stworzyła groteskowy portret ograniczonej kury domo­wej w papilotach i szlafroku. Nobilitujące jej dom zainteresowanie władzy oraz możliwość współdziałania stanowiło okazję do zrealizowania drobnomieszczańskich ambicji i tłumionych pragnień. Sens niedorzecznym poszu­kiwaniom nadaje Policjant – autorytet. Cała trójka doskonale odnajduje się w błyskawicznym tempie piętrzących się zdarzeń. Ich przebieg i karkołomnie rozwijana prędkość pozornie wydają się niekontrolowane. Tak na płaszczyźnie zadań aktorskich, jak na poziomie akcji dramatu. Ewa Bułhak panuje nad planem wszystkich działań; wprowadzając precyzję i dyscypli­nę, dociera do regularnej konstrukcji utworu. Swobodna suita komicznych scen, poprzez śmiech i zapisaną w nich lekkość, w sposób paradoksalny, odsłania stopniowo tragiczny i okrutny wymiar zdarzeń. Coraz bliższą i nieuniknioną śmierć. Lecz publiczność pochłonięta efektowną formą klow­nady zatrzymuje się dopiero w momencie bezsensownego i barbarzyńskie­go morderstwa Policjanta. Głupota i chamstwo w osobie prymitywnego Mikołaja (Waldemar Kownacki5087) rozbija zhierarchizowany światek jedno­cześnie go porządkując. A widz i tak nie przestaje się śmiać. Beztrosko. Z tego, co zewnętrzne, widowiskowe, nieszkodliwe. Z prostaka, który „za­łatwił” inteligenta. I chociaż niekiedy czuje się niepewnie, zastraszony brutalnym działaniem, przeraźliwym hukiem zatrzaskiwanych metalowych drzwi, przyjmuje, podobnie jak bohaterowie dramatu, nową rzeczywistość za coś oczywistego i koniecznego. Bezwolnie włączony w przebieg absur­dalnych zdarzeń, szuka dla nich wyjaśnienia. I znajduje: w cyklicznym rytmie życia i śmierci. We wzajemnym przenikaniu tragedii i komedii. W losie na serio, który lubi płatać figle. W żarcie, który jest poważny.