[„Ofiary obowiązku” Eugene'a Ionesco...] artykuł
Informacje o tekście źródłowym
[„Ofiary obowiązku” Eugene'a Ionesco...]
Ofiary obowiązku Eugene’a Ionesco w Centrum Sztuki Studio grane są nie na scenie, lecz w długiej kiszce korytarza. Publiczność siedzi pod ścianami, jak w monstrualnej poczekalni lub w upiornym wagonie kolejowym, co od razu wprowadza charakterystyczną dla autora tej sztuki męczącą atmosferę sennego koszmaru.
Eugene Ionesco, w latach 50. wymieniany jednym tchem wraz z Beckettem i Genetem, jest dziś ostatnim żyjącym z wielkiej trójki twórców tzw. teatru absurdu. Gdy w roku 1950 w Paryżu wystawiono po raz pierwszy jego Łysą śpiewaczkę, Ionesco miał zamiar wyjść na scenę i wygrażać publiczności pięścią, wołając: „bando łajdaków, jeszcze się z wami policzę”. Dziś jest szacownym klasykiem awangardy i zdarza się nawet, że jego sztuki grane są w konwencji niemal realistycznej, co jest sprzeczne z ich najgłębszą istotą. Cieszy więc, że Ewa Bułhak — reżyser — i Jerzy Grzegorzewski — scenograf — stworzyli w Centrum Sztuki Studio spektakl ze wszech miar nietypowy i dają widzom w kość, zgodnie z życzeniami autora.
Państwo Choubert (Irena Jun i Andrzej Blumenfeld) ukazują się publiczności w doskonałej formie, zadowoleni z siebie, w domowych strojach, pani w lokówkach na głowie. Za chwilę jednak banalny poranek mieszczańskiego małżeństwa przemieni się w groteskową apokalipsę. Rozpocznie się absurdalna akcja kryminalna, a Choubert stanie się podejrzanym. Policjant (Piotr Bajor) podda go straszliwym torturom, żądając informacji o nieznanym Choubertowi Mallocie (przez „t” lub „d” na końcu). Nobliwa małżonka przeistoczy się w kokotę.
Ofiary obowiązku są monstrualnym żartem z mieszczańskich stereotypów, a jednocześnie z obowiązującej w tradycyjnej literaturze zasady psychologicznego prawdopodobieństwa. W trakcie okrutnego śledztwa Choubert, penetrując kolejne warstwy swej psychiki, nieświadomie sam napędza akcję. Gdy cofa się w dzieciństwo — żona i policjant stają się jego rodzicami. Na scenie zjawia się też milcząca postać przebranego za kobietę Murzyna, a po pionowej ścianie wspina się dziewczyna przebrana w męski strój z Molierowskiej epoki. Olbrzymi wzrostem Mikołaj Derugi (Waldemar Kownacki) stanie się kolejnym prześladowcą — tym razem wszystkich scenicznych postaci. Być może to właśnie on mógłby być autorem rozgrywającej się sztuki — po co jednak miałby ją pisać, „skoro mamy Ionesco”.
Publiczność w Centrum Sztuki Studio, mając przed oczami kolejne akty przemocy, sama czuje się niezbyt pewnie w surraelistycznej przestrzeni wykreowanej przez twórców przedstawienia. Co chwila z trzaskiem otwierają się jakieś niewidoczne przedtem drzwi, aktorzy przebiegają obok widzów, niemal ich dotykając, zza ścian dobiegają podejrzane hałasy. Myślę, że Ionesco byłby bardzo zadowolony z takiej inscenizacji swojej sztuki, choć sam zaprojektował ją dla sceny pudełkowej. Tym bardziej, że aktorzy grają naprawdę znakomicie. Szkoda tylko, że twórcy spektaklu tak z założenia trudnego, nie pomyśleli o najprostszym chociażby streszczeniu czy objaśnieniu akcji w teatralnym programie.