[„Ofiary obowiązku” Eugene'a Io­nesco...] artykuł

Informacje o tekście źródłowym

  • autor
  • miejsce publikacji
  • „Express Wieczorny” nr 213
  • data publikacji
  • 1993/11/02

[„Ofiary obowiązku” Eugene'a Io­nesco...]

Ofiary obowiązku Eugene’a Io­nesco w Centrum Sztuki Studio grane są nie na scenie, lecz w dłu­giej kiszce korytarza. Publiczność siedzi pod ścianami, jak w mon­strualnej poczekalni lub w upior­nym wagonie kolejowym, co od ra­zu wprowadza charakterystyczną dla autora tej sztuki męczącą atmo­sferę sennego koszmaru.

Eugene Ionesco, w latach 50. wymie­niany jednym tchem wraz z Beckettem i Genetem, jest dziś ostatnim żyjącym z wielkiej trójki twórców tzw. teatru absurdu. Gdy w roku 1950 w Paryżu wystawiono po raz pierwszy jego Łysą śpiewaczkę, Ionesco miał zamiar wyjść na scenę i wygrażać publiczności pięścią, wołając: „bando łajdaków, jesz­cze się z wami policzę”. Dziś jest szacownym klasykiem awangardy i zdarza się nawet, że jego sztuki grane są w kon­wencji niemal realistycznej, co jest sprzeczne z ich najgłębszą istotą. Cieszy więc, że Ewa Bułhak — reżyser — i Je­rzy Grzegorzewski — scenograf — stworzyli w Centrum Sztuki Studio spektakl ze wszech miar nietypowy i dają widzom w kość, zgodnie z życze­niami autora.

Państwo Choubert (Irena Jun i And­rzej Blumenfeld) ukazują się publicz­ności w doskonałej formie, zadowoleni z siebie, w domowych strojach, pani w lokówkach na głowie. Za chwilę jed­nak banalny poranek mieszczańskiego małżeństwa przemieni się w grotesko­wą apokalipsę. Rozpocznie się absurdalna akcja kryminalna, a Choubert stanie się podejrzanym. Policjant (Piotr Bajor) podda go straszliwym torturom, żądając informacji o nieznanym Chou­bertowi Mallocie (przez „t” lub „d” na końcu). Nobliwa małżonka przeistoczy się w kokotę.

Ofiary obowiązku są monstrual­nym żartem z mieszczańskich stereoty­pów, a jednocześnie z obowiązującej w tradycyjnej literaturze zasady psychologicznego prawdopodobieństwa. W trakcie okrutnego śledztwa Chou­bert, penetrując kolejne warstwy swej psychiki, nieświadomie sam napędza akcję. Gdy cofa się w dzieciństwo — żo­na i policjant stają się jego rodzicami. Na scenie zjawia się też milcząca postać przebranego za kobietę Murzyna, a po pionowej ścianie wspina się dziewczy­na przebrana w męski strój z Molierow­skiej epoki. Olbrzymi wzrostem Miko­łaj Derugi (Waldemar Kownacki) sta­nie się kolejnym prześladowcą — tym razem wszystkich scenicznych postaci. Być może to właśnie on mógłby być autorem rozgrywającej się sztuki — po co jednak miałby ją pisać, „skoro mamy Ionesco”.

Publiczność w Centrum Sztuki Stu­dio, mając przed oczami kolejne akty przemocy, sama czuje się niezbyt pew­nie w surraelistycznej przestrzeni wykreowanej przez twórców przedstawie­nia. Co chwila z trzaskiem otwierają się jakieś niewidoczne przedtem drzwi, ak­torzy przebiegają obok widzów, niemal ich dotykając, zza ścian dobiegają pode­jrzane hałasy. Myślę, że Ionesco byłby bardzo zadowolony z takiej inscenizacji swojej sztuki, choć sam zaprojektował ją dla sceny pudełkowej. Tym bardziej, że aktorzy grają naprawdę znakomicie. Szkoda tylko, że twórcy spektaklu tak z założenia trudnego, nie pomyśleli o najprostszym chociażby streszczeniu czy objaśnieniu akcji w teatralnym pro­gramie.